Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga I.djvu/37

Ta strona została skorygowana.

człowieka w siedzącej postawie, przeważnie z jednej strony wkopane w stok górski, a zaopatrzone starannie mchem, zimą tonęły w śniegu. Tak pogrążone w nim, że niewidzialne. Dla watry poczesne miejsce jak dla ołtarza, dla dymu jak najwięcej swobody dla strzelania w górę, a dla ludzi — przyziemnie, im ciaśniej tym lepiej! Taka jest myśl koliby. Tylko wejście do koliby i małe sionki koliby z dwoma drzwiami — na zewnątrz i do wewnątrz — wcinając się w dach wznoszą się na tyle, że człowiek może przejść, zaledwie schylając się lekko. Chociaż tyle, że nie trzeba włazić na czworakach, jak niedźwiedź do gaury. Za to w samej kolibie prócz centralnego miejsca przy watrze, nie można się rozprostować. Im bliżej ścian, tym więcej w kuczki siedzą ludzie, a nawet pełzają, jak to wspomniał zgorszony Tanaseńko. Promieniście wokół watry siedzą i śpią tak samo. Nogami ku watrze, głową ku chłodnym ścianom.
Koliba leśna nad Ruskim potokiem była przestronna, przeznaczona nie tylko dla leśnych robotników lecz także dla woźniców, którzy, stosownie do wymagań zwózki, czasem nocowali wraz z końmi w pobliskiej stajni, do połowy zarytej w stok górski i wtedy przychodzili na wieczerzę. Kiedy indziej zostawali na noc gdzieś o wiele wyżej, i wtedy koliba była luźniejsza. Ale chłodniejsza.
Spuzar nieustannie utrzymywał tęgie watrzysko.
Gdy robotnicy weszli do koliby, każdy spieszył od razu na swoje miejsce. Siadał tam na świeżym posłaniu smerekowym, niezbyt blisko watry, aby nie przeszkadzać przechodzącym.
Spuzar stał koło watry. Gotował mamałygę. Drewnianym pałanyczem mieszał sagan jeden po drugim, przysuwał do watry, to odsuwał potężną berfełę. Witał się z każdym bez wyjątku. Nieco trwożliwie upewniał się: „A co? Myrom wszystko?“ I jakby w nagrodę za cały dzień milczenia, nasycał się rozmową z tymi, co chcieli gadać.
Jeden tylko spuzar był zajęty. Inni odpoczywali. Leżeli, wstępną drzemką strząsając z ciała całodzienne znużenie. Potem zaczynali wieczerzać. Po dziesięć łyżek dosięgało jednego sagana. Naprzód zapraszali gości, którzy przyszli z siół. Goście zaś traktowali robotników mlekiem, korszem i bryndzą. Prócz Italianów i Granów byli tam robotnicy, woźnice i goście co najmniej z sześciu wsi.
Porządek dzienny w kolibie jest niezmienny i bardziej mo-