— Z kim proces? — przerwał Foka.
Joseńko zamilkł, zwalił się na ławkę, szeptał zniemożony:
— Nie mam już siły, podajcie mi rękę — wyciągnął wychudłą zwiędłą dłoń, Foka ujął ją, szeptał także:
— Dola. Nie proces. Poddać się całkiem.
Joseńko wyrwał rękę z dłoni Foki, zerwał się i krzyknął:
— Chejrem! — bełkotał niezrozumiale, doszeptał gasnącym głosem — Przeklinam —
Foka ujął go za rękę, posadził na ławie, podniósł głos:
— Człowiecze, na Boga! Opamiętaj się, powiadam ci: dola!
Joseńko powtórzył słabo:
— Dola całkiem na dole, w mokrej piwnicy.
Pociemniało zupełnie, zaledwie widać było zarysy twarzy i postaci.
— Ciemno i chłodno, chodźmy do koliby — rzekł Foka.
Gdy weszli do nagrzanej i jasnej koliby, Mandat wstał zaraz i ustąpił Joseńkowi miejsca obok watry. Joseńko przywitał się z wójtem siedzącym obok watry, potem kiwał głową na wszystkie strony. Przeniknięty chłodem, wstrząsając się od ziąbu, usiadł, przysunął się bliżej watry i grzał się. Watra nałożona obficie buchając szczególnie wesoło, przybliżała obecność, wieś do wsi, człowieka do człowieka. Siedzący obok watry wciąż jeszcze przypatrywali się uważnie wójtowi, szeptali z podziwem jednomyślnym, z podziwem dla szeptanych wieści, kiwali głowami, rozpamiętywali powiedzenia wójta. Siedzący najbliżej watry zsuwali się, aby zrobić miejsce, a Marijka Szestunówna wstała nagle, by ustąpić miejsca Foce. Watra rozgorzała i oczy Marijki rozpłomieniły się jak lustra. Oczy obecnych oderwały się od wójta i skupiły się na Marijce. Foka i Marijka usiedli obok siebie w milczeniu. Tymczasem w prawym kącie bystreczanie kończyli swoją rozmowę. Mandat stojąc obok watry lecz odwrócony ku prawemu kątowi mówił ze śmiechem:
— Ależ wysypie się dzieci po chramie, tyle co trawy.
— Bękartów więcej — dodał Giełeta z kąta.
— Bękart też człowiek — bronił Witrołom — nieraz dużo lepszy, udany, bo z ochoty spłodzony wiosną, nie z nudów.
Matarha kiwał głową: