Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga I.djvu/376

Ta strona została skorygowana.

jak leczyć od choroby na szyję. Z wieczora chapnie, przez noc zadusi, tylko oczy mu wylezą. Żal.
Pańcio zaskrzeczał z najciemniejszego kąta:
— Nie ma czego żałować, komuś zechce się napłodzić szczeniąt, a ty żałuj.
Witrołom odwrócił się do kąta:
— Co tracicie żałując?
Pańcio wciąż w cieniu, pominął pytanie.
— Żałowanie na nic, lepiej nie płodzić wcale, zamknąć na klucz.
Siedzący blisko watry stary Koczerhan otwierając szeroko usta mówił wyraźnie:
— Kto o dzieci dba, o świat dba, nie o siebie. Ale napocić się musi, po nocach czuwać, i pieniędzy nie żałować, po lekarstwa pobiegnąć choćby do samych Kut. Jest taki, co zasiada rękę aby nie płodzić, ale jest taki, co nie dba o dzieci, a mówią nawet, że i taki jest, co odetchnie kiedy mu dziecko umrze. Ale czy to prawda?
— Prawda, prawda — potwierdził Witrołom — są tacy, puste próżniaki bez sumienia.
— Próżniaki? — dziaukał Pańcio — a co ma robić taki co ani próżniak, ani durny, poci się, nie śpi, a w nędzy wciąż i z tego zły. Nie ma czasu żałować. I nie ma co żałować, dzieci to — z niego.
— Z kogo? — pytał Petrycio, czyszcząc kocioł.
— Chie-chie-chie. Chie-chie-chie — popatrzcie na takiego bękarta co ledwie kilka godzin ma czy kilka dni, jak się wykrzywia, jak wrzeszczy, jak pieni się ze złości, to zaraz zrozumiecie z kogo.
— To podług was dzieci z czorta? — pytał Gucyniuk.
— Ależ nie z czorta — żywo sprzeciwiał się Petrycio — tylko te co podmienione z czorta, co je diablica wymienia na swoje.
Cwyłyniuk zwracając na się uwagę wywodził:
— Podmienione? Ha, może, ale to trudno wiedzieć na pewno. Za to list z nieba czarno na białym zabrania płodzić dzieci w któryś z piątków wrażych i urocznych, tych w które działy się największe grzechy. Nawet zbliżać się do żony w taki piątek zabrania, bo z tego rodzić się będą dzieci należne — jemu.
Pańcio zaśmiał się, upierał się dalej.
— Podmiana to mało, ba, ileż tej podmiany? A i piątków