pozwoliła jej ulecieć całkiem z chłopskiego świata. W milczeniu patrzyli długo na nią. Także Foka odwrócił się i patrzył. Słychać było tylko rześki trzask watry. Niektórzy wzdychali. Justynka odchrząknęła, chciała coś powiedzieć lecz Cwyłyniuk pośpieszył się chytrze, pocieszając:
— Ha, odmiana nie odmiana, a Koczerhany bez żadnej odmiany zasypali całą Dolną Rzekę. Co drugi człowiek to Koczerhan, a pokażcie mi choć jednego między nimi brechuna, albo łajdaka. I zdrowi i czemni.
Petrycio westchnął:
— Ha, gdyby wszyscy byli Koczerhanami.
W silnym blasku watry na czole starego Koczerhana zagrały zmarszczki i cienie.
— Ludzie — wołał — nie chwalcie pusto nikogo. Z wczesnej chwalby jak z wczesnego słońca owoc robaczywy, urzeczony od razu, nijaczy się, od ciągłej chwalby gorzej niż od ciągłej słoty nadyma się, gnije, pęka. A sam ten, co innych chwali i urzeka, wykręca się: ja z innego rodu, nie mnie być rzetelnym. Pan kowal Sawicki nikogo nie chwalił ani nie ganił. „Ręki wciąż pilnuj“ uczył nas pan kowal nieboszczyk, carstwo mu niebiesne. — Na święte Zwiastowanie Hospod Boh wkłada głowę do ziemi, aby płodziła, i trzyma głowę w ziemi aż do Juria. A my przygarnijmy i piastujmy to chuchanie Boże, bo aż do Juria co nocy o północy przemiana się dzieje, a w takie święto jak dziś najwięcej.
Umilkli wszyscy, znów zapraszali gospodarze, aby jadł kto chce. Koliba była bitkiem natłoczona aż strach brał by nie rozsadził jej tłok narodu. Ludzie siedzieli po kątach, albo chowali się jeden za drugiego, jeść już nie mogli. Nie pomagały napomnienia Justynki, co przygłuszały huk watry. I trudno było dojrzeć po kątach i w cieniu, i naprawdę jedzenia mieli dość i za dużo. Kobiety wymykały się chyłkiem do swoich szałasów, Justynka i Petrycio odprowadzali je z łuczywem, niektórzy siedzieli do północy, gwarzyli w małych gronach lub drzemali. O północy znów odezwał się Koczerhan:
— Foko, weźcie kromkę chleba i garnuszek i chodźmy.
Umilkli wszyscy, drzemiący budzili się. Foka wziął kawał chleba i kubek, w ciemności bez łuczywa poszli do potoku. Trzymając Fokę mocno za rękę Koczerhan zanurzył chleb w potoku, mówił szeptem:
— Nie chleb kąpie się w wodzie tylko ja, tylko my dwaj, w zdrowiu i w sile. — Potem zaczerpnął wody i szeptał:
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga I.djvu/378
Ta strona została skorygowana.