Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga I.djvu/381

Ta strona została skorygowana.

— Obmowa? Nie powiadajcie byle czego, to nieprawda, przenigdy w świecie.
Gucyniuk krzywił się jeszcze:
— Obmowa nie obmowa, ale zapomną, powiedzą: nie było żadnego Foki, przyśniło się.
Wójt nie poddał się, skupił się, rozwijał myśl wyższą:
— Niech będzie sen, nie narzekajcie na sny, sny z wyższego miejsca idą niż codzienne żurby i troski.
Cwyłyniuk godził z uśmiechem:
— Kto z rewaszem żyje, nie zapomni, a kto przepije zarobki woli zapomnieć.
Joseńko potwierdził:
— Niejeden zapomni, jest taki nawet co zapomni zapłacić za to co wypił.
Śmiali się głośno, lecz Gucyniuk zarzucił jeszcze:
— To nie trzeba dawać.
Joseńko przygotowany na takie powiedzenie westchnął i odpowiedział wyniośle:
— Nie dawać? A co? Mam kamienie tłuc przy nowej drodze? Może by to i lepiej, alem już za stary. A wiecie sami dobrze, że w mojej karczmie nikomu nie dam się upić choćby prosił i groził.
— To prawda — przytwierdził Cwyłyniuk.
— To prawda — zgodził się Gucyniuk.
Joseńko kończył:
— Na starość nauczyłem się przynajmniej jednego: nic na kredyt.
— Nauka kosztuje, kosztuje — żartował Cwyłyniuk.
— Kosztuje — zgodził się Joseńko — nawet nie wiecie ile.
Machnął ręką niecierpliwie, żegnał się z Foką.
— Bądź zdrów, Foko, i nie zapomnij.
— Pamiętaj i ty — odparł Foka.
Patrzyli na siebie, Joseńko wstrząsnął się, skrzywił się boleśnie. Z żabiowcami odchodzili jeszcze córka starego Koczerhana i Marijka Szestunówna. Marijka przystąpiła do Foki, szeptała ledwie dosłyszalnie:
— Ojciec wraca za tydzień, zajdźcie.
Foka stropił się, opanował się zaraz, dziękował.
— Po spławaczce, wracając z Kut zajdę, dziękuję wam, dziękujemy.
Nie wiadomo skąd nagle Pańcio skoczył ku Mariczce i zapytał: