Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga I.djvu/384

Ta strona została skorygowana.

nie zapomniał, że Foka jest nie tylko zawidcą, lecz gazdą i że wraz z nim Petrycio i Sawicki są założycielami butynu. Co do rębaczy bystreckich miano wątpliwości, ale o tym nie mówiono. I z tego wynikało, że ci byli najbliżsi stanowi najmitów, „dziadkowie“ jak ich zwano, najbardziej przybliżyli się do stanu gości z prawami gości. „Dziadkowie“ byli zresztą niekoniecznie starzy, nawet wyrostków liczono do nich, słowem tych wszystkich, co z butynową robotą nie obeznani, za słabi do niej, niektórzy nawet ułomni, pracowali jako pomocnicy, ścinając wierzchołki drzew, korując je, zsuwając kłody i układając je na portaszach, wartując przy ryzach, najwięcej zaś przydatni dla drobnych posług, posyłek i wyręki, przeto widziani mile przez wszystkich, bo posłuszni. Zrozumiałe, że w półświątek nie wzywano do roboty żadnego z dziadków co starszych, chyba najmłodszych, bo cóż by to był za świat, gdyby młodziaki rozsiadali się cały dzień przy stole i ziewali, gdy Koczerhany o świcie poszli do roboty, a Cwyłyniuk i sam Gazda od południa.
Dziadkowie dosiedzieli z gośćmi przy stole, a potem doświątkowali w kolibie. Im gorętszą gościnność, tym więcej zmęczą się goście. Więcej niż robotą domową. Odpoczywają dłużej po święcie i po przyjęciach niż po dniu roboczym. Cóż dopiero gazdowie? Nie tylko nauwijają się przed chramem, lecz jeszcze więcej podczas chramu, ponadto jeszcze, gdy dużo ludzi i trudno każdemu dogodzić, muszą z czystej gościnności naokoło siebie szczerzyć zęby jak pies, co ubiega się o kęsek, i brak im tylko ogonów, aby merdali z gościnności. Najwięcej muszą zabiegać o biedniejszych, o obraźliwych, o niemądrych. Wysilając się, pilnują tak jak strażnicy prochowni czuwający nad tym, aby coś gdzieś nie zaciekło, nie zamokło i broń Boże nie wybuchło. Ale gazdom nie uchodzi, nie wolno przyznać się do zmęczenia. Petrycio był najmniej wytrzymały ze wszystkich, bo najsłabszy, przeto zmęczył się najprędzej. Gdy uporał się z myciem kotłów i naczynia, prosił dziadków, aby czuwali nad watrą, by przygotowali wodę na kuleszę, a sam walnął się na posłanie i usnął z miejsca. Dziadkowie rozsiedli się w kolibie, sami swoi bez świadków, bez duków i bez gazdów butynu. Ten i ów dokładał polan, potem nosił wodę leniwie, nie przerywając pogawędki. Watra buszowała, woda śpiewała niecierpliwie czekając na mąkę, a oni nie nadwyrężali się i w stanie półgości półświątecznych gwarzyli nadal świątecznie. Dojadali jeszcze czasem, smakowali z tego co im zostawił