— Niech sobie czaruje paniczów, Ormian, Żydów, i tak im nic nie zaszkodzi, ale od naszych wara, gadzina!
Dmytro Kaliczyna, przezwany tak bo ułomny, usiłował brać w obronę Marijkę:
— Mówicie wiedźma, a to by się przecież już dawniej było pokazało, ale dotąd nikt nie słyszał. U nas była inna, prawdziwa, taka, że kiedy rozjuszyła się na kogo, a popatrzyła na pole jęczmienia, to tak równo jak jej oczy przejechały po jęczmieniu, jęczmień sechł i czerniał. No, jęczmień nie może się bronić, a człowiek może, któż go zmusza, by tańczył z wiedźmą albo siadał koło niej.
Hordejczuk pospieszył się:
— Wiem dobrze o tamtej, łatwo ją było złapać, jucha sucha i zła, choć potem się już strzegła. Ale co zrobić z taką jak ta, gładziutką i słodką. Sądy trzymają z wiedźmami, powiedzieć, że wiedźma, to sędzia śmieje się, jakby nie wiem jaka zabawa. Bezbożność.
Pechkało mruknął niedbale:
— Bezbożność? Cóż wam do głowy przychodzi uganiać się za wiedźmami, podnosić wieś na nogi i może jeszcze grzech brać na plecy? Nie! Świadomy człowiek sam sobie daje radę. Kto na niego czorta puści, to on zaraz odrzuci obertyn i zakarbuje go bez topora, napiętnuje bez ognia. — Pechkało spojrzał ku swoim garnuszkom.
Sołomijczuk zabiegając o Pechkała i zgadując mówił odważniej:
— A co oni mają ze sobą ten cichy strzelec i tamten kudłaty z wypulonymi oczyma co go zowią Niauczuk?
Pechkało pomilczał ważnie i mruknął:
— Spytajcie Birysza, on nie kłamie, widział na własne oczy, a stary Buliga też.
— Co widzieli?
Pechkało szeptał:
— Raz Niauczuk zaszedł na Żabie do dolnej parafii i nagle ptaki ze wszystkich stron zleciały, obsiadły go i tak dziobały w oczy, w nos, w usta, że musiał uciec do Buligowej chaty. No?
Drzwi skrzypnęły, Witrołom wszedł do koliby. Przez otwierane drzwi ujrzeli błyskawice, po czym usłyszeli jak odległy