Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga I.djvu/39

Ta strona została skorygowana.

i na łóżku. Oj, nie. Tylko tam w stai na sękatej ławeczce, albo na podłodze ubitej koło watry. No, to i ja mogę przezimować jakoś dwanaście zimek tu na Ruskim.
— I nie chorujecie? — powtórzył Foka.
— No prawda, ot, Czornysz chciał naśladować Matijka Zełenczuka i tak dla zakładów berbeniczkę pełną bryndzy nosił w zębach. A on z innej kości. Popsuł zęby, więc chorował.
Śmiali się wszyscy i sam Czornysz śmiejąc się pokazywał przy watrze szczerby w zębach.
— Widzicie, jak chorujemy? Chybaby kłoda, chybaby prieczka...
— Oby Bóg dał szczęśliwie! — wtrącił pospiesznie spuzar — bo tu co dnia, co godzinę —
A właśnie w kolibie leśnej najmniej pamięta się o codziennych niebezpieczeństwach, które czyhają w butynie. Czy może tylko najmniej się o nich mówi. Bo po co wywoływać biedę. Czasem jakieś takie słowo niepotrzebnie wyleci z gęby... Jak nietoperz niesamowity, jak ognisty ptak.
Od kiedy Foka z robotnikami weszli do koliby, zanurzyli się w dobrotliwej monotonii, która każdego grzeje i niesie każdego jak fala snów, dokąd dusza tęskni.
Tymczasem już z wieczora załopotała ciemna wieść. Obiegła watrę. Oto jeden z Italianów, Kamio — powiadano — nie wrócił do koliby. I dalej pytania czy pewność? Pewnie coś mu się wydarzyło. Co dnia obchodził i sprawdzał ryzy. Może tym razem — —?
Zazwyczaj Kamio wracał z takich wędrówek sam o zmroku. Teraz noc już, a nie ma go i nie ma. Wołano go, gwizdano, nawet w trembitę zagrał spuzar na alarm. Nadaremnie. Cóż robić? Spory zastęp robotników z łusznicami smolnymi, z bronią, z łopatami i z czekanami wybrał się do lasu na poszukiwania. Foka poszedł z nimi. Z trudnością odnaleziono Kamia zmarłego i to nie przy ryzie, lecz głęboko w śniegu na dnie wąwozu. Nie było na nim znać ani ran ani obrażeń szczególnych. Może musnęła go kłoda zaledwie. Może zląkł się i zachwiał się i zabił się padając w przepaść?
Około północy przyniesiono ciało, ułożono na łożu smerekowym przed kolibą i przykryto starannie kożuchami. U wylotu lasu rozpalono watrę. Spuzar często wychodził z koliby, wyciągał na trembicie pogrzebowe nuty, łagodnie smutne lecz donośne. Z daleka wracało echo, odpowiadały lasy. Leśne wą-