Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga I.djvu/390

Ta strona została skorygowana.

— Byk tęższy od człowieka, a idzie na mięso. Żabiowcy nie takich biją, ilu chcą i gdzie chcą.
Matarha trącił Jasia aż ten się zatoczył, a Witrołom pchnął Matarhę, że upadł. Krzyczał:
— Nie śmiejcie bójek wszczynać, bo zawołam gazdę.
Tymczasem Petrycio już przedtem miarkując co się święci poskoczył ku mygle. Niezwłocznie wlecieli samoczwarć do koliby, Foka, Andrijko, Płytka, Cwyłyniuk i Petrycio. Bardzo znużony i mniej cierpliwy niż zazwyczaj Foka rzucił się między skłóconych z pałającymi oczyma.
— Jeszcze jedno szturknięcie, a rozbiję butyn. Rewasz do dziś ważny, a od jutra zawieszę, niechaj kupcy obejmują butyn.
Z chramowym animuszem krzyczał Pechkało wśród zamieszania:
— I dobrze! dość tego! Wiedzcie sobie, że jeśli który tu zginie od kłody czy od wody, to będzie pamiątka po tym cichołazie. Kto wie co już nam nasypał.
— Wstydźcie się i milczcie! — krzyczał Foka.
Pechkało uległ lecz odgryzał się żałośnie:
— Wielka mi sztuka na biedaków wrzeszczeć.
Giełeta klął półgłosem z wściekłością:
— Psiawiara, wiejska huzycia śmie podszczekiwać na gazdę!
Foka odpowiadał Pechkałowi:
— Nie na biednych krzyczę, tylko na swarliwych.
Witrołom przyznał:
— To prawda, wszystkie baby zgodliwsze od was.
Pechkało nie stawiał się już do Foki, kłócił się z Witrołomem.
— Dopóki wy nie weszliście do koliby była zgoda.
Witrołom uniósł się:
— Zgoda? To plotka was pojednała, aby wam za to języki pokręciło!
Tomaszewski znów się zerwał:
— Cóż za plotka? Sam Łesio Karawaniuk powiedział wtedy zimą: alboż to wilki, kto wie czy wilki? — Słyszałem.
— Co za plotka — żołądkował się nadal chramowo wyruszony z roboczej doli Pechkało — przypomnijcie sobie jak Niauczuk wczoraj łypał oczyma po tańcu. Nie ręcznik mokry trzeba mu było dawać na głowę, tylko poczekać chwileczkę aż załopoce i huknie: „uhu!“ Ale Iwanysko wiedział po co ręcznik.