Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga I.djvu/391

Ta strona została skorygowana.

Od gorliwej przesady Pechkała posypał się śmiech. On zaś cietrzewił się nadal lecz jak cietrzew zraniony.
— Co tu się śmiać, to wcale nie do śmiechu.
Także stary Koczerhan wstał.
— Prawdę mówicie, nie do śmiechu, ale urągać takiemu biedakowi jak Kuźma jeszcze mniej do śmiechu.
Pechkało ciskał się jeszcze, a stary Koczerhan osadził go twardo:
— Nie zapominajcie kto tu gazda, a wy, Foko, nie prawujcie się, tylko rozkazujcie.
Uspokoiło się nieco, gdy między stojące naprzeciw siebie szeregi wsunął się Łesio Karawaniuk. Mrużąc oczy, jak zazwyczaj, mówił spokojnie:
— Posłuchajcie ludzie dobrzy. Powtarzacie co powiedziałem zimą o wilkach. Posłuchajcie: chata nasza leśna zapadła, jedna trzecia już w ziemi, mchem obrosła. Jak stary grzyb. Ja nie strzelec ani nikt z naszego rodu. Dziecko puszczowe, człowiek puszczowy. Od dziecka podsłuchuję, podsłuchałem niejedno. Śledziłem nieraz cierpliwie od rana do wieczora. I ich obydwóch także, Iwanyska i Kuźmę. Nie bajki to żadne, pod przysięgą gromową wam mówię. Kto nie wierzy niech założy się ze mną o krowę. Krówka ładna, warta. I niech leci zaraz jutro do Krzyworówni spytać księdza Buraczyńskiego. Ten wie wszystko, niech zakład rozsądzi czyja krowa.
Przez rozluźnione szpary koliby błyskało, grom trzaskał coraz weselej. Łesio zbliżył się do watry, ośmielił się, mówił z uśmiechem.
— Mieszacie groch z kapustą, a nikt nie wie tego, co ja wiem. Abym się z tego miejsca nie ruszył! Aby grom święty mnie zaraz poraził! A kto nie wierzy, niech mi powie zaraz do oczu.
Łesio otworzył śmiało oczy, tupnął nogą jak nieświadoma młoda sarenka, gdy spotka po raz pierwszy strzelca. Wszyscy słuchali w milczeniu, Łesio mówił:
— Szepcą sobie na Iwanyska, że łełyk, że cichołaz, molfar, że praktykuje zasadzki bezbożne. To brechnia. Z jednego brechliwego jajka dużo brechni. A dobrze powiedział o nim gazda: to człowiek bezcierniowy. Ale nic nie gada. Cóż zrobić, nawet jakoś za mało mówi, pytałem go nieraz o to i o tamto, nieraz nic nie odpowiedział, a po miesiącu powiada mi: „patrz sam“. A jeszcze za miesiąc odpowie: „słuchaj“. A potem znów za miesiąc: „zgaduj“. I cóż z nim zrobić? Bo to on sam właśnie