muszą przywiązać i to we dnie, puchacza gdzieś na dachu albo na słupie. I wtedy zleci się taka kupa, strzelaj ile chcesz.
— Alboż to prawda? — wytchnął zasmucony Matarha.
Pechkało ożywił się, dobijał do swego:
— Wypytajcie dokładnie Birysza, spytajcie starego Buligę, obaj na pewno nie kłamią, nie zmyślają ani złości żadnej do Kuźmy nie mają. I z tego widać, co on robi w lesie.
— Paruje się z sową — wypalił Tomaszewski.
Matarha nie wytrzymał:
— To wy parowalibyście się z suką, gdyby dała.
Tomaszewski zwrócił się ze skargą do Foki:
— Patrzcie gazdo, jak ta sobacza załupa huka na mnie za darmo.
Foka krzyknął:
— Ludzie, nie bądźcie Syrojidami! Nie dotrzymać mi z wami, dość! — zwrócił się do Pechkała — Kończcie wasze!
Pechkało ciągnął spokojnie, z powagą:
— Dobrze mówicie, niech jeden skończy a potem drugi. Powiada Łesio, że Kuźma ucieka do lasu. I któż nie widział co wczoraj z nim się działo, jak wyłaziły mu oczy. I poszedł.
— Wiosna — mruknął stary Koczerhan.
— Oj, tak, wiosna — powtarzali jeden za drugim bracia Koczerhany.
Kraszewski wyrwał się:
— Poszedł płodzić sowie jaja.
— Wiosna wiosną — godził się Pechkało — przeto puchacza ciągnie do sowy, a któż wie co są te niby-niawki? Sowy pohane czy jeszcze gorzej, półsowy, sowie czorty?
Znów rodacy Kuźmy zaczęli się burzyć przeciw Pechkałowi, a stary Koczerhan przemawiał mu do rozumu:
— Zastanówcie się sumiennie, Korczuku, czemu wam strasznie. Robotę znacie dobrze, tak, ale lasu nie znacie. Nie czort was straszy, tylko wasz własny strach.
— No teraz niech Łesio zakończy — zachęcał Foka.
Inni także zachęcali głośno, a Łesio uśmiechając się nieznacznie, zapytał grzecznie Pechkała:
— A wy już skończyliście swoje, gazdo?
Pechkało wzruszył ramionami:
— Tego by nigdy nie skończył. Więcej nie wiem, prawda, ale więcej nie trzeba.
— Powiedziałem wam już — mówił Łesio rozumnie — że Iwanysko umie obchodzić się z tymi tam w lesie. —
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga I.djvu/395
Ta strona została skorygowana.