Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga I.djvu/396

Ta strona została skorygowana.

— Jakżeż obchodzi się? — pytał Pechkało.
— Gdy przygrywa, żadnej z nich nie dotknie, nie zapyta, ani nawet nie ruszy się ku niej. One zrzucają chuściny do tańca, zostawiając je na boczku, tańczą goluśkie. To się podoba niejednemu, może nie? A któż wie, czy Iwanyskowi podoba się czy nie. Gra i na tym koniec. No i teraz przychodzi główne — Łesio zawahał się, burza oddalała się, błyskawice słabiej świeciły przez szpary, krople deszczu wsączały się do koliby, kapały równomiernie.
— Co przychodzi, gadajcie — zachęcał Mandat.
Łesio mówił ciszej:
— Kuźma spragniony kobiety narobił głupstw, naruszył... Podsłuchiwał grę Iwanyska. To jeszcze nic. Podglądał gołe dziewuszki, niech mu będzie, inny też będzie podglądać, ale zakąsi wargi do krwi, ukąsi się nawet w kolano, aby się nie ruszyć, ukąsi się w rękę, aby nie chwytała, zamilknie, nawet nie drgnie, skamienieje. A Kuźmie uderzyło do głowy jak wódka. Upodobał sobie którąś i porwał jej chuścinę. Inne zaraz prysnęły, chwyciły swoje chuściny, znikły jak mgły, a ta jedna bez chuściny nie może się ruszyć. I zaraz Kuźma bierze się do niej, obejmuje, chwyta cycki. Amen, już on jej, ona jego, odwiązać się nie mogą. Opętanie i brzemię. Żona żyje, a tu wygląda, że Kuźma chce się żenić z tamtą. A jakżeż się żenić z taką, nawet pytać jej nie wolno. Kuźma wywraca świat. Iwanysko chodzi za jego śladem i gra im na zabawę, ale jej wtedy nie widać, tylko słychać jak śmieje się, jak cieszy się, jak całuje się z Kuźmą. A kiedy się rozchodzą, płacze ona i on także.
Witrołom westchnął głęboko, inni wzdychali po kolei.
— Jakie dowody, gdzie świadki? — zapytał pospiesznie Giżycki.
— I cóż z tego będzie? — jęknął Birysz.
Łesio odpowiadał nieco głośniej:
— Kto wie, któż może wiedzieć? Dobrego chyba nie będzie. — Łesio podniósł głos: — Ale Hospod miłosierny, i wy na miłosierdzie Hospoda, bądźcie miłosierni, nie rozpowiadajcie, nie plotkujcie, nie rozdziobujcie go, on i tak przepadł, a wyście nie wrony, nie sojki, nie ptachy.
— Niech Bóg go strzeże — westchnął Birysz.
— Daj Boże — westchnął Witrołom.
— Daj mu Boże — przeszumiało szumem przez kolibę.
— A cóż stary ksiądz na to? — pytał Witrołom.