— Cóż — odpowiadał cicho Łesio — wie, dokładnie wie, ale nie pomoże, bo Kuźma opętany.
— I nie wykropi, nie wyświęci? — pytał jeszcze Witrołom.
— Jak wykropić takiego, co sam nie chce.
— Nieczysta siła — wymamrotał nagle Pechkało. — Sięgnął po garnuszek jeden i drugi, upił nieco wody, potem niby młynek zatrajkotał swoje przemówki. Chichot wyskoczył tu i tam z ciszy, lecz Łesio odprowadzał śmiech na inną koleinę.
— To jeszcze nie wszystko — mówił Łesio — pokazała się także ślubna żona aż lubo. Sama uciekła z lubasem, a gdy dowiedziała się o plotkach, poleciała do księdza, zrobiła rejwach na całą rezydencję, pyskowała, aby ksiądz wyklął Kuźmę na kazaniu, groziła księdzu, aż ją musieli wyrzucić z plebanii. Poleciała na Bystrec, śledziła wciąż Kuźnię w lesie, a potem zrobiła mu wstyd publiczny, na chramie nad Rzeką odkryła zapaskę przy ludziach pokazała Kuźmie gołą huzycię. Gdzie może, prześladuje go dalej i macie go teraz, między tymi cyckami z puszczy a tamtą huzycią ze wsi.
Zdawało się, że głośny śmiech przepędził nieczystą siłę. Pechkało przestał trajkotać i słuchał, a Łesio odpowiadał mu:
— Czy czysta siła czy nieczysta nie wiem, ale tykać nie trzeba, naruszać nie wolno. Iwanysko nic nie winien, nie narusza.
Pechkało znów zatrajkotał, po czym splunął trzy razy na bok, a stary Koczerhan przyglądając mu się uważnie zapytał:
— Powiedzcie, Korczuku, wy boicie się Iwanyska?
Pechkało otworzył usta:
— A któż by go się nie bał.
Koczerhan wołał:
— Nikt go się nie boi, nawet wilki go się nie boją. A wy opamiętajcie się, i tak już poszedł sobie, nie wróci.
Pechkało stropił się:
— To wyście pewni, że nam tutaj niczego nie nasypał?
— Pewny jestem, przestańcie się bać, ze strachu wrogość najgorsza i wojna także.
— To wy naprawdę myślicie, że już nic nam więcej nie naszle żadnych prądów ani czarów? Czy jak?
Giełeta zgrzytnął zębami:
— Huzycia wsiowa zna się tak na prądach jak świnia na strunach.
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga I.djvu/397
Ta strona została skorygowana.