Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga I.djvu/398

Ta strona została skorygowana.

Pechkało nie dosłyszał obrazy, a Koczerhan walił się w piersi, opamiętywał go nadal:
— Jeśli naszle, to tylko coś dobrego, nie żadne czary, a samo dobro!
— Samo dobro — powtórzyli jeden po drugim bracia Koczerhany.
Foka dodał:
— To jedno pewne.
Pechkało przecierał oczy, oglądał się wokoło. Przez szpary znów łyskało silnie, potem trzaskało tu i tam. Pechkało szeptał do Koczerhana.
— Mówią, że grom wiosenny wybija czorty i mary, to chyba nasłania i prądy także? Powiedzcież!
— Nie wiadomo co wybija, ale ziemią wstrząsa, a mary przepędza i strachy także.
— Oj wstrząsa! — powtórzył średni Koczerhan.
— Oj przepędza! — powtórzył najmłodszy Koczerhan.
Jasio Tomaszewski mówił ze śmiechem i do rzeczy:
— Ale czyż to wszystko możliwe z tymi niawkami? Aby rozbierały się i tańczyły i aby je obejmował? Gdzież to jest wszystko? To nieprawda, to brechnia. Po prostu sowę w głowie ciągnie do sowy.
— Słuchajcie, Jasiu — tłumaczył cierpliwie Łesio — czyż to możliwe, aby taki tęgi ptak mieścił się w głowie? Cóż będzie jadł? Udusi się od razu.
— Ależ to pewne, to prawdziwe — odparł Jasio — że ptaki za nim gonią jak za puchaczem i dziobią jego sowie oczy. Czemuż?
— Któż wie? Może za leśnymi myślami gonią? Może dlatego, że sam wciąż chowa się, stracha się, ucieka jak spłoszona ptacha. Może z jego głowy wieje coś takiego, że zaciąga do dziobania?
Błyskało coraz jaśniej, nadciągała nowa burza i nowa ulewa. Jakiś silniejszy grom uderzył niezbyt daleko. Pańcio co znikł w kącie i zaniemiał, zerwał się nagle. Gorączkowo szperał po kątach, zajął się swoim szarym mieszkiem. Wyszarpał zeń jakiś zmiętoszony i bardziej zasmolony lecz obszerny worek, naciągnął go przez głowę na ciało, odszukał otwór odsłaniający oczy, przepchał przez mniejszy otwór z boku rękę i z drugim workiem w ręku przeciskał się przez tłum ku watrze, tak jakby oklapły worek kroczył. Nie zwracano na to uwa-