gi, lecz szastający się worek przybliżył się ku watrze, potem ręka Pańcia wyciągnęła się naprzód. Żegnał się z Foką:
— By-bywajcie zdrowi — uciekać —
— Co takiego? — zdziwił się Foka.
— Pa-pali i tu, dziękuję wam, gazdo — Pańcio zbierał się do wyjścia.
Foka nie wierzył oczom.
— Co z wami, co pali?
Pańcio wybuchnął z worka:
— Mo-mo-można zwariować, kąt cichutki, na końcu świata, a tutaj też wariacja. Fort! Fort![1]
Foka wstał pospiesznie, zagrodził mu drogę, ktoś krzyknął:
— Pańcio ucieka!
— Nie puścić, nie puścić! — zahuczała koliba.
Obstępowali stojący worek coraz gęściej, inni krzyczeli z tyłu:
— Nie puścić!
Stojący przy kotłach Petrycio z podziwem oglądał stojący dnem do góry worek. Uspokajał drwiąco:
— Poczekajcie, Pańciu, za tydzień zjedziecie sobie na darabie do Krzyworówni, tego wam potrzeba.
Zakutany i utopiony w worku Pańcio nie słuchał, nie chciał patrzeć, wyrywał się gwałtownie, jakby chciał się bić. Matarha chwycił zbyt obszerny worek i z trudem szukając ręką ciała Pańcia, klął:
— Gdzież dziad się podział? — uchopił go wreszcie nazbyt krzepko, Pańcio jęknął, a Matarha krzyczał ze złością: — Dziadu nieszczęsny! Noc! Ulewa! Trzaskanie! to dopiero wariacja puszczać się w drogę.
Cwyłyniuk zaglądał ciekawie przez otwór w worku w oczy Pańciowi, paplał dobrotliwie:
— Panoczku — pobratymie, wasza wola, a jeśli łaska podumajcie przecie: od wiosny uciekać? Gdzież takie pstrągi?
Pańcio drgnął, uniósł od wewnątrz ręką spadający mu na oczy worek, błysnął oczyma przez otwór, ocknął się:
— Pstrągi? Oj tak — przestał się szarpać, uspokoił się nagle. Foka uspokoił się także:
— No widzicie, bracie, siadajcie. Wariacji wam strach? A wiecie, jak mnie się wydaje? Że bez wariacji świat nie ma smaku.
- ↑ Uciekać!