Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga I.djvu/402

Ta strona została skorygowana.

Czy potrzebny lepszy dowód? Któż nie widział ręki wataha. Może by i żaden pan sędzia nie odmówił protokółu. Ala gdzież szukać jej, gdzież świadki? Cóż mu z sądu? Cierp człowiecze, może ktoś pokaże, może wiosna? A ktoś drugi tyle samo wierzy co nie wierzy, jak i każdej innej niemej żywocinie. Jaki dowód, że boli? Gdzie świadki? Boli. Dowodu nie ma. Bo bywa taki umiejętny, że aby wykręcić się od wojska, pokręci się jakoś i puszczą go do domu, a on śmieje się w kułak, a jest taki co choć mu palec odrąbią i żarem pieką pięty, nie skrzywi się. Opowiadali, że w mandatorii w Kutach, już przy samym końcu, kiedy pan cesarz patentem skasował to łajdactwo, bili czymś takim namoczonym, co parzyło najwięcej bez żadnego znaku. Jakiż dowód? I jest gdzieś taki człowiek, biedny, niemowny, z nieszczęsną gębą taką, co panowie nazywają morda. Czemu morda, nie wiadomo, przecież nikogo nie morduje. No i śpi taki biedak, gdzieś na trawie, zmęczony czy głodny, i tę zmordowaną gębę do słońca wystawia. A idzie sobie obok mudrahełyk pyszny, widzi go i powiada: „Ta morda urąga słoneczku świętemu!“ I buch go pałką po mordzie! No i chyba boli ta morda zamordowana? I cóż? Gdzież jest dowód, że urągał słoneczku, a jaki dowód, że nie urągał? A jaki dowód, że od pałki bolała i łupała morda tego nieszczęśnika? Taki sam dowód jak ma chudoba, jak mają krówki. Może gdzieś jest taki mordownik co je morduje, jak mandatoria mordowała ludzi, ale krówki do sądu nie pozywają, do pana adwokata w Stanisławowie nie biegną. Nie ma co urągać opętaniu, taka dola. —
Andrijko zakończył, machnął ręką. Koczerhan otworzył usta do odpowiedzi, tymczasem Witrołom chwalił Andrijka gorąco:
— Andrijko doprowadził nasz botej do kosziery, zdjął brzemię. Daj mu Boże.
— Daj Boże — powtórzył cicho Birysz.
— Daj Boże — mruknął Pechkało.
— Daj Boże — powtarzali inni głośniej.
Tylko Giżycki niezupełnie uspokojony pytał jeszcze Łesia.
— Powiedzcież czy Kuźma widzi je, czy nie widzi.
Łesio odpowiadał niechętnie.
— Chyba widzi, podglądał je, a tę swoją obejmował, za cycki ściskał, potem tęsknił, i bredził o jakichś oczach jeziorowych. Jego wciąż pędzi, wszędzie widzi to, czego nie potrzeba i z tego taki przerażony.
Giżycki pytał jeszcze: