— A Iwanysko, to przecie zdrowa głowa, czy widzi co?
Łesio zaśmiał się głośno.
— Ano spróbujcie, wy albo który inny, wyciągnąć coś od Iwanyska, tam w chacie on jeszcze twardszy milczek niż na butynie. W ciągu trzech miesięcy wyciągnąłem od niego trzy słowa. Ale ja przecie swoje miarkuję.
Giżycki opuścił ręce, oglądał dłonie, jakby się dziwił że puste, wahał się i zapytał cicho:
— A wy sami, Łesiu, co widzieliście naprawdę?
Łesio żachnął się obrażony:
— To co słyszeliście! Przysiągłem, nie kłamię, ksiądz wam potwierdzi, ale w sądzie nie byłem od urodzenia, ani nikt z mego rodu. Świadkować nie będę, za nic w świecie, i nikt mnie na to nie złapie.
Giżycki opuścił głowę, a Mandat wyrwał się z kąta wesoło:
— Przestańcie już o tym, dobrze, że Andrijko z nami w lesie, z nim zawsze najweselej, jesienią, zimą czy wiosną.
Andrijko skrzywił się i splunął:
— Tfu, ta wesołość co ode mnie? Śmiech! Grom święty rozweselił was, burza zdjęła brzemię, Boża siła.
Gdy gadali tak jeden przez drugiego, stary Koczerhan chwytając stosowną chwilę, pospieszył się:
— Dowody czy świadki to nie wszystko, bo jest taki sędzia i sąd taki, który wie jak boli. I jemu krówki na święte Narodzenie skarżą się cicho, bez pana adwokata.
Cwyłyniuk znów się ożywił:
— Nie pogniewajcie się, gazdo, a przypomnę wam, co mówił wasz ojciec, wielki rogaty Koczerhan, że na rewaszu sąd stoi. Nas także Maksym Szumej raz tak pouczył w wielkie święto rachmańskie: „Czyjąś skórę karbują, to i moją, pieką kogoś, to i mnie, wtedy ja człowiek prawdziwy, kiedy z tym rewaszem.“ I ja także tak miarkuję, może nie breszę, że taki co nie patrzy, nie słucha i nie zgaduje, a tylko sobie stoi z kraju, z boczku, i niech tamtego karbują i pieką, to nie człowiek, a wciąż w ciemnicy i jakby za kratami i w kryminale. To głuchman i ślepiec. Rewasz z człowieka, a człowiek z rewaszu, to ja wam mówię, czyż nie tak jest, nasz gazdo, Foko?
Foka mimo że niewyspany i wyczerpany, nie okazując zmęczenia, słuchał przez cały czas uważnie. Odpowiedział Cwyłyniukowi:
— A czyż wiecie może, że człowiek co dnia ślepnie i głuchnie?
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga I.djvu/403
Ta strona została skorygowana.