— Oj, głuchnie — potwierdził głośno stary Koczerhan.
— Oj, głuchnie — powtórzył jak dwa echa obaj bracia Koczerhany.
— No dobrze — mówił Foka — a na czyją szkodę najbardziej?
— Na swoją własną — odparł w porywie stary Koczerhan.
— Oj na swoją — pojękiwali jeden za drugim bracia Koczerhany.
Foka uśmiechhął się.
— Słusznie mówicie, bo kiedy ma oko i ucho dla tego co boli drugiego, dla zgryzoty drugiego, to wtedy jego własne brzemię leciutkie. I on sam lekki uleci, jak gdyby zrzucił z pleców ciężką kłodę na mygłę.
— A cóż to za wiara jakaś, jak się nazywa? — z kąta zapytał obudzony Pańcio.
— Po naszemu z dawien dawna rachmańska. To może znaczy chrześcijańska? A wy zwijcie sobie jak chcecie, to ważne aby była — odparł Foka.
Druga burza wytrzaskała się, deszcz zaledwie sączył, przez rozluźnione szpary krople kapały równomiernie jak zegar.
Foka zakończył:
— Już druga północ mija, dziękuję wam za świątek i za półświątek, teraz spać.
Stary Koczerhan ogłosił:
— Dziękujemy wam, gazdo, abyście byli tak głośni jak ten grom, aby was tak słyszeli w świecie, abyście byli tak weseli jak świątek i tak żwawi jak półświątek.
Koliba usnęła w zgodzie.
Tymczasem my wybiegnijmy poza kolibę, poza święto, poza butyn Fokowy, poza całe nasze opowiadanie, jak dym co strzela w górę niesiony wichrem, wyprzedzając ogień. Wylećmy w przyszłość, która już wtedy ciągnęła ku sobie, choć nikt jej nie znał, a mało kto przeczuwał. My późno urodzeni, mądrzejsi jesteśmy od przodków za tanie pieniądze albo za darmochę. O ich nadziejach mówimy z pobłażaniem i że tak być musiało, taka dola. Przeprowadzamy czasem dowód przed sądem dziejów — dziejów powiatu czy ludzkości — w nie-