nie znali, zobaczą wody Bystreca jak rozmarznięte i roziskrzone błyskają na wiosnę. Czyż tak samo złośliwie uśmiechają się jak sądzono o Iwanysku? Promieniują każdą kroplą:
Zdrzemnęła się wiosna, wczesnym rankiem skradała się nawrotem śliskim zima, łapami szronu zagarniając las po kolibę, gdy Kuźma Gotycz jednym nocnym chodem z puszczy bystreckiej wrócił nad Riabyniec. Na miejsce Iwanyska przyszedł z nim Dmytrejczuk.
Niebo stalowe, powietrze trzeźwe przybliżało granatowe wierchy. Śrubowane świrem jastrzębi znów zapachło zimnym czyhaniem. Otrzeźwione po godach wiosennych jastrzębie zapragnęły krwi. Czaiły się w siwych smerekach, potem tu i ówdzie jak wyrzucone z procy dopadały zdobyczy, dławiąc samym krzykiem: „Bij, pij, ne śmij!“ Napadnięte ptaki i zające, poddając się groźbie, stygły od razu, jak gdyby ruszyć się było jeszcze gorzej. Jastrzębie zabijały jednym celnym uderzeniem dzioba w głowę. Przed świtem władały lasem niepodzielnie jak sowy w nocy, przeto siedząc na zdobyczy wrzeszczały groźnie na wczesnych-niewczesnych wędrowców, by nie śmieli się zbliżać. Kuźma wybałuszył oczy smętnie, a Dmytrejczuk klnąc ze śmiechem przepędzał drapieżników.
W kolibie witano Kuźmę ciepło, każdy prawie szukał jakoś sposobności by z nim zagadać. Nikt go już odtąd nie nazwał „Niauczukiem“ nawet poza oczy, ani nawet w żarcie. Lecz Kuźma onieśmielił się jeszcze bardziej, chował się po kątach, jak gdyby unikał napadu, jakby każda rozmowa była napadem. Jasnowłosy Dmytrejczuk zabrał się od razu do roboty szczerze i posłusznie, podziwiał wszystkich, słuchał każdego, kto miał ochotę mu rozkazywać. O widmach ani o praktykach puszczowych nie było więcej mowy.
Jeszcze raz ożywił się butyn gośćmi ze wsi i z połonin. Byli tacy, co nawet z daleka przychodzili na godzinkę, na dwie, byleby przebiegnąć butyn, byleby zobaczyć na własne oczy. Sława butynu rozniosła się i ustaliła, przeto już nie dziwiono