między smereką z połoniny a jodłą znad Popadyńca? Nie wspominano o nich lecz możliwe, że w trzech ościennych krajach wsunięte jako kłody w posady domów, w mosty, w dachy i w porty, wbudowane jako deski w powałach i w podłogach, muskuły, kości i rdzenie dawnych drzew spały, służąc pokoleniu nowemu, które chodziło, jeździło po nich i mieszkało wśród nich, a nie zauważyło ich wcale. Żyjąc całkiem w dzisiaju, nie dbało o przeszłość, a o jutro spokojne, bo siedziby ich podmurowane były tak trwałym budulcem.
Nawet stary Skuluk choć osłabły od zimy przyczłapał nad butyn, a Andrijko Płytka nie spiesząc się już do domu, zastąpił Fokę i na jego prośbę pozostał aż do odjazdu darab. Foka po chramie zasłabł jeszcze bardziej, rozchorował się widocznie, bo leżał długo na posłaniu, zaledwie zdołał zwlec się, by wyjść przed kolibę, a nawet do mygły nie dochodził. Przecież ciekawił się wszystkim, a ludźmi jeszcze żywiej, każdym człowiekiem, bo miał przed oczami ludzi, nie robotę. Zauważono wszakże, że wciąż gniewnie machał ręką i szeptał rozkazy niecierpliwie. Zapewne sierdził się na swoją słabość. Rozszeptano się znów i co kto wrócił do koliby, z wytrwałym pytaniem spoglądał ku gaździe. Pechkało zapraszał go niemym skinieniem do swoich garnuszków. Lecz stary Koczerhan surowo przeciął to wszystko, szeptem nakazując by strzegli się szeptów: „niech gazda sam sobie szepcze, a innym zasię!“ Tęgo nacierał chorego sadłem borsuczym, leczył go wywarem z dzieńdziory. Szepty o nasłaniach na razie skryły się, Foka powracał powoli do sił.
Na życzenie Foki wybierali się butynary do Tanaseńka Urszegi z zaproszeniem na święto odjazdu darab. Uchwalili, że pod przewodnictwem Andrijka i Sawickiego pójdą przeważnie sami żabiowcy, znajomi, sąsiedzi i powinowaci Tanaseńka. A właśnie sprzeciwiali się niektórzy żabiowcy, żywo wytaczając swoje zarzuty. Lecz Witrołom choć sam nie miał czasu pójść, najbardziej gardłował za tym, by zaprosić Tanaseńka.
— Choć stary, choć mruczy, choć ciska się, a przecie taki wiek, siwy włos, sama czcigodność! Nieraz gdy widzę jak śnieg zabieli głowę człowieka, chciałbym pochylić czoła albo żałować. A cóż dopiero Tanaseńka!
Kimejczuk szczerzył zęby.
— Czcigodność? Iluż siwych łajdaków chodzi po świecie? Ilu siwych skąpców? I takich co posiwieli przez swoje łajdactwa!
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga I.djvu/410
Ta strona została skorygowana.