Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga I.djvu/422

Ta strona została skorygowana.

— A przecież szkoda, że nie można od razu zrąbać takie próchno — orzekł Kimejczuk.
I znów wymyślali, klęli, paskudzili gęby.
Foka zatykał uszy z kwaśnym uśmiechem, wreszcie zniecierpliwił się.
— Ulżyliście sobie i dość! To nie butynowa praktyka paskudzić gębą, fe!
— A takiemu grzybowi, co mad grobem się trzęsie, godzi się taka praktyka? — znów tracąc spokój opryskliwie odparł Tomaszewski.
— Tanasij co innego — odpowiedział Foka.
— Jemu pozwalacie — burknął Tomaszewski.
Pańcio zajęty przygotowaniem wieczerzy dotąd wcale nie troszczył się o rozmowę. Nagle jak oparzony ukropem rozjąkał się gwałtownie, nie do rzeczy i nieoczekiwanie napadł Fokę.
— Pa-paskudzić gębą? A którędyż wypuścić z serca gnój? Paździokacie pouczenia jak pop, co się dobrze nażarł.
Oniemieli wszyscy na chwilę. Sam Foka zdziwił się nie tyle słowom co napastliwości Pańcia. Zbudzony buntowniczy chichot przeleciał po kątach, zgęszczał się coraz głośniej w lewym kącie. Z prawego kąta Kuzimbir mruknął ostrzegawczo.
— Tak się mówi do gazdy butynu?
Giełeta warknął.
— Macie Foko! przytuliliście gada za pazuchą.
Foka zapytał spokojnie Pańcia.
— Jakiż gnój? Cóż to znaczy?
— Niedolę — dziaukał Pańcio szczekliwie — dobrze wam tutaj za pazuchą lasu. A niechbyście doli pokosztowali?! Bo gdyby w biedzie człek nie ry-rypnął sobie „na-naseru-matery!“ se-serce by mu pękło.
Z lewego kąta ośmieliły się i padały jak echo grubiańskie okrzyki: „Naseru matery Tanasijowi!“ „Naseru matery!“ — łoskotały przekleństwa jedno za drugim, jak strzały nagonki na osaczonego zwierza.
Przerazili się sami. Zamilkli nagle jak las przed burzą. Wichrynka-Niauczuk ciskał się w zabawnych drgawkach. Łesio Karawańczuk drżąc wyszeptał, jak jedyny liść spadający w głuszy leśnej.
— Pokajanie, tak butyn naruszać —
Andrijko szepnął wyraźnie.
— Swoboda! A w pańskim butynie nikt tak nie naruszał.