Matarha zamruczał głucho.
— Nie było żabiowców.
Sawicki w lot pojął, pospieszył się.
— Pańcio nie tak źle mówi. Mój ojciec, świeć mu Panie, tłumaczył, że nieraz człowiek trzasnąłby, gdyby nie sklął.
Foka roześmiał się.
— Co? pan kowal przeklinał? Ależ tego nikt nie słyszał. Żartujesz.
— A tak — mówił Sawicki spiesząc się wesoło — kiedy mu było bardzo ciężko, klął tak: „jasny gwint!“
Ten i ów zaśmiał się, promień wesołości przeleciał kolibę, a Sawicki kończył.
— A ja mały pędrak naśladowałem. Spodobało mi się: „jasny gwint!“ A ojciec karcił: „niech cię Bóg broni, syneczku! Kiedy z tobą to samo się przydarzy co ze mną, możesz kląć — »jasny gwint«, nie inaczej, a teraz wara!“
— A kto to był wasz ojciec? — pytał Gąsiecki.
— Nie wiesz? Główny kowal z Jasienowa. Sławny człek — uświadamiał z wyrzutem pospiesznie któryś z żabiowców.
— Co mi tam jakiś kowal.
Matarha z prawego kąta gromił.
— Całe góry, starzy i młodzi pamiętają i poważają pana kowala. Tylko żabiowskie kumpany kichają.
— Skądże im to wiedzieć, oni tylko o wódce, o mołodyciach, o cyckach — mówił Mandat.
— Ależ Tanasij nie takimi gwintami nas śrubował — powracał do swego Tomaszewski. — Foka nas posyła, a jego broni.
Sawicki łagodził.
— Toż i Tanasij z serca żal wysypał, niedolę, jak mówi Pańcio.
Andrijko usprawiedliwiał mrukliwie.
— Staremu więdnie świat, toż z gorączki ratuje co może. Starość —
— Tak, tak, to widać — zgodził się Kuzimbir — bidak stary od zapachu butynu dęba staje, jak koń od cuchu skóry niedźwiedziej.
Tłumaczenia wyzywały zamiast uciszyć.
— Koń nie dziwota. A temu co butyny szkodzą? — narzekał oględnie Gucyniuk.
— Może już zaszkodziły? — szepnął Sawicki.
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga I.djvu/423
Ta strona została skorygowana.