Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga I.djvu/424

Ta strona została skorygowana.

— Sierota nieszczęsny po wnuczku italiańskim — warknął Tomaszewski.
Chichot rozsypał się, z kąta buchnął niesforny, grubiański ryk śmiechu.
Foka podniósł głowę. Śmiech zamilkł nagle. Z prawego kąta Bomba próbował wybełkotać coś w obronie Tanasija.
— Nie trzeba tak, to gazda, gazda chudobiany.
— Oj, chudobiany i wy też, wy po wolemu, a on buhaj — obraźliwie zgasił Gąsiecki.
— Co tu mówić, kawałek niedźwiedzia ten stary, ale stary — poddał się Gucyniuk.
— Cały niedźwiedź, cały buhaj, cały czort — krzyczał Kimejczuk.
— Baszta spróchniała dusi młody las — mówił inny — zrębać, wykarczować.
— Pracowitych ludzi wyklina, a Cygana parszywego z ulicy usynowił.
— Jakiegoż Cygana? — przerwał Foka.
— Tego muzykanta z garbem, ciaćka się z nim: „synku, synku.“
Sawicki tłumaczył w porywie.
— Pomyślcie ludzie! sam jak palec, potrzebny mu taki do litowania jak dziecko od piersi.
— Żywych ukropem parzy, a zdechlaka pustego do cycki — mówił Gąsiecki.
— A po świętach rozgłaszaliście, że Tanasij najmądrzejszy na całe Żabie — przypomniał Giełeta.
— Jakiż on żabiowiec?! — pogardliwie mówił Tomaszewski — to nie nasz, to z popów, z Mazurów, to znaczy Polak. I takiego Foka broni. — W rozpędzie Tomaszewski nachylił głowę ku Foce jak cap, odważył się.
— Foko, politykujecie zanadto, na pana się kierujecie, a to darmo, z chłopa pana nie będzie.
— Znalazł się zawołoka — panicz żabiowski — chrypiał oburzony Matarha.
— To ten pierwszy na całe Żabie, bo taki gad — pokazywał Giełeta palcem na Tomaszewskiego. Miażdżąc go wzrokiem, wzniósł kułak.
— Do chrzanu nam i Foce potrzebne twoje państwo podpankowskie — krzyczał Mandat.
Tomaszewski także do niego przechylił głowę zuchwale po capiemu, a Mandat jednym susem skoczył mu do gardła, Gie-