— Po co nam watażkowie? — bełkotał Bomba.
Andrijko Płytka szeptał nader dobitnie, jakby przemawiał każdemu do sumienia.
— I po co wszystko to?
Pańcio zadumał się, zakaszlał i w jego stronę zwróciły się wszystkie spojrzenia.
— Leśne królestwo — zachciewa się. Kiedyś było może, a może i nie, ale nie teraz. Opowiadał mi dezerter-Moskal, był bardzo z daleka. Z takiego miasta, z takiej gubernii co ślicznie się nazywa: Archanhełsk. A tam lasy bez końca, butynów nie ma, nie śniło się, a takie archanheły i takie królestwa, że handlują ludźmi jak baranami, co mówię, jak skórkami zajęczymi. I ten bidak — z tego archanhełstwa — do lasów uciekł. I cóż? Głód go wypędził z powrotem, i zima też, a na plecach mu wykarbowali laskami całe leśne królestwo. Tak samo bez butynu jak z butynem.
Sawicki obruszył się.
— Pańciu, wyście rzetelny, ale u was wciąż pogrzeb i jakieś czarne przedstawienie.
— I bez butynu i z butynem — upierał się Pańcio — a przedstawienie takie jak jest! Od dołu do góry! chłop rąbie las, a jego za to zacinają i rąbią. Tak ma być!
— A któż ochroni? — wybełkotał Bomba.
— Grób! A księża pocieszają, że nawet grób nie chroni — odparł Pańcio bez zająknienia.
Kiermanycz Gucyniuk z Żabiego słuchał uważnie, pytał ponuro.
— To po waszemu Tanasij słusznie wyklina butyn? Jakżeż to?
— Tanasij mądry, nie mówię, ale jednego nie wie, ani mu się nawet nie przyśniło —
— Tanasij czegoś nie wie? — zdziwił się Gucyniuk.
— Po-powiadam, mądry, najmądrzejszy, ale nie wie co będzie z waszego drzewa.
— Cóż może być? — wtrącił Sawicki — domy, mosty.
— Pa-papier! Bo-bogacze zadki wszystkie będą wycierać waszym drzewem.
Mimo woli, wbrew woli, dziki śmiech zerwał się jak rżenie i odrębał się nagle ponuro.
— Ale skądże tyle zadków? — pytał nieco uspokojony Mandat.
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga I.djvu/426
Ta strona została skorygowana.