Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga I.djvu/429

Ta strona została skorygowana.

rywie wciąż nowych błazeństw, wyciągali doń ramiona, w porywie ściskali Petrycia-Tanasija.
Petrycio zwyciężył i butyn też. Czyż nie dobrze mawiali starzy ludzie? „Zacny błazen w kolibie nad watrą i z chochlą, to ojciec prawdziwy i ojciec duchowny także.“



XII. SKRZYP KIERMY
1

Jeszcze trzy dni, jeszcze dwa dni. Święty Jurij zbliżał się pospiesznie. Nie cichołazem statecznym, nie w postołach zaroszonych. Oznajmił go zgrzytliwy skrzyp kiermy, co od świtu niepokoił kolibę i lasy, codziennie i przez cały dzień.
Krr-krrou-krrou-i — krruouw-i — krrou-uil — kwil-kwil — U stóp potężnej haci na Riabyńcu uroczyście krzątali się mistrze kiermanycze. Starcy jak Tanasij Koczerhan i Cwyłyniuk, starzy jak Gucyniuk, Fyrkaluk i Pechkało, z młodych mistrz Sawicki i pojętny uczeń Jasio Tomaszewski. Dokonywali ostatnich zabiegów przed spławem, świdrowali kłody, przytwierdzali kiermy, potem próbowali je. To uchem badali, czy grają przepisowo, to rękami obracali, szarpali nawet tędy i owędy, czy nie byle jak przytwierdzone: krrr-krruo-il — kwil-kwil —
I już wokół tych jęków i zgrzytów jak gdyby tłoczyły się z pluskiem fale, ustępliwe a psotne, niby-jakie-kto-chce, a zdradliwe. Syczały haby, podwodne głazy bełkotały, płycizny w żwirze szczerzyły ząbki jak ulicznicy, co podpychają się pod wóz by go wywrócić. Z ciemnej trwogi głębie łykały haust za haustem: glu-glu-glu — niby to syte, niby to ciche — a połknęłyby niejedną darabę i wszystkich. Wiry nieubłaganie kołowały jak zła-dola przeklęta, czyhające skały wiały chłodnym szeptaniem, brzegi migały, świat cały się kręcił.
Naokoło wszędzie jak okiem zajrzeć — talby, talby. To jedne obok drugich, to jedne na długich spiętrzone niby budowle olbrzymów, niezrozumiałe czy porzucone. Lecz wszystkie jakby na kółkach, na śliskich pilhach, to jest na palikach okorowanych na to, aby bez trudu przetoczyć kłody z miejsca na miejsce, przede wszystkim pod hać, pod wodę. Cała