przez tuhy rok, postanowił podnieść swój kraj z bezwładu między snem a biedą. Sprzedał drzewo bez pośredników, a dostawił z rąk do rąk tym, co go potrzebowali. Do tego potrzeba było dużo wody, a ludzi niemało. Co najważniejsze — jakich ludzi!
Foka miał dwie hacie, wiedział też o podziemnych zapasach wody, co może niewyczerpane, ale naruszone byle jak nieostrożnie, mogłyby rozpętać powódź, wywrócić brzegi i ostatecznie zniszczyć cały butyn. Obecnie dla dostawy drzewa potrzebował nade wszystko doświadczonych kiermanyczów, mistrzów spławu znających wody, zakręty, głębie i mielizny, świadomych lica potoków i rzek, a także tej grozy małej czy potężnej, co czai się pod licem. Potrzebował także sykmanyczów i rębaczy śmiałych, takich, którym poddawały się kłody i których bały się. Tak jakby miał do spętania zgraję potworów, co wciąż czyhają i buntują się. Zarzucił wszakże jeszcze większą sieć, ogłosił po wsiach, że potrzebuje jeszcze więcej ludzi. Chciał być niezależny, mieć zawsze w zapasie pomocników chętnych znanych mu i znajomych, swoich, nie obcych. Czy to dla rozwiązania darab, czy dla przeładowania, czy dla związania ponownego i naprawy w razie potrzeby, a cóż dopiero gdy z Bożego dopustu zdarzyłaby się zahata!
Zahata to najgroźniejszy wróg sykmanyczów, to wieczna zmora spławów. Bo oto z powodu jakiejś zapory nieoczekiwanej, nieumiejętności ludzkiej lub niedbalstwa, z powodu niedostatku wody lub z innego przypadku zdarza się, że daraby zbyt wolno płyną albo zaczepiają o brzeg. I nie zdążą odczepić się błyskawicznie. Tymczasem inne płynące za nimi daraby nie zdołają ich wyminąć, lecz najadą jedna na drugą, a potem piętrzą się i tłoczą jak lawina drzewa i w końcu rozwalą się lub strzaskają w straszliwym rumowisku. Zahata to słowo, którego nie wymienią usta tego, co zaczyna spław, którego nie pomyśli jego myśl. To groźba, że zmarnuje całą pracę i narazi zrozpaczonych kiermanyczów na kłótnie, nawet na bójki, a czasem ich i wszystkich ludzi na darabie na kalectwo, nawet na śmierć.
Krrr — krrou-i — krrou-il —
Jeśli Foka jaką groźbę słyszał w wizgotliwych zgrzytach kiermy i świdrów, to chyba to jedno ostrzeżenie: zahata. Dużo wody potrzeba, a ludzi najdzielniejszych też niemało.
Skrzyp kiermy kręcił i nakręcał wszystkich. Jedni przygo-
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga I.djvu/431
Ta strona została skorygowana.