Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga I.djvu/434

Ta strona została skorygowana.

Od pierwowieków opierały się człowieczeństwu ich armie leśne. Miażdżyły, bądź groziły dzień i noc. Znieruchomiały pochód ludzki ostrzeżeniem: „Nie waż się, tam las!“ Nieraz samym strachem obłąkały, przepędziły. Teraz padały potwory strzepichate jeden za drugim, z ostatnią groźbą i jakby bez siły. Bo ludzie nauczeni jak gromić je, w ostatniej chwili uskakiwali tanecznie, ze śmiechem.
— Czort, czort, ale swój — zwycięsko śmiał się wódz pogromców, Witrołom.
Las zląkł się. W odwrocie malał, marniał, znikał. A oni w pościgu nadal tępili drzewa, wciąż jeszcze unikając tego co nieuniknione, z taką ufnością, jakby mieli przez los nakarbowany rewasz bezpieczeństwa od śmierci leśnej i śmierci górskiej także. Bo tajemnica bezpieczeństwa w tym, że cokolwiek zdarzy się w domu i w swoim kraju, to błogosławione, a co gdzieś tam daleko w świecie, to przeklęte.
Stukania ich przerwał wrzask ptaka: „Zbudź się las!“ Czerwono-zielony dzięcioł siadł na pobliskiej baszcie i pukał. Od razu zaprzestali łomotania, a nabożnie słuchali cichych stuków ptaka. I słyszeli tak: „Zatkajcie uszy! W obczyźnie doli nie szukajcie. Jeden Bóg, nie setka. Jedna matka, jedna dola, jedna śmierć — nie setki.“ Ptak przerwał, rębacze słuchali bez ruchu. Ptak stukał znów: „Za to wam to jedno życie, ta jedna dola swoja rodzona.“ Ptak skończył pukanie. Odlatując falowo znów wrzasnął: „Zbudź się las!“ Rębacze rozumieli, pomrukiwali: „Sława Wam Hospodu Świętemu!“
W południe podczas posiłku jęk kiermy nie dolatywał, bo także parzy haci przerwano pracę, a przecie Mandat aby sprzeciwić się lękowi dziecinnie i brzydko pokrzywiał się kiermom: „Krrrou-i-krrrou-i“, po czym wysuwał język w kierunku koliby. Lecz rębacze nie śmiali się. Witrołom spoglądał nań wytrwale. Niauczuk otworzył usta w bezbronnym lęku, inni pętali go oczyma w milczeniu. Mandat zamilkł, nie wyzywał więcej.
W owym to czasie Matarha wyrósł niespodzianie w oczach rębaczy. Zaledwie znów świdry zaczęły zgrzytać z daleka, otworzył towarzyszom serce. Spoglądając przenikliwie na Mandata mówił żałośnie:
— Śmiać się można i dobrze, ale nie zawsze. I trzeba wiedzieć z czego. Gdybyście zobaczyli te miasta kamienne, tę obczyznę gorzką! Tam chcą nas zawieść, tam! A my otwórzmy oczy, nie bądźmy chudobą, a zresztą kto wie, może i chu-