Rębacze zaniemieli, nawet Mandat nie rechotał. Z daleka znów docierało przenikliwie: „Krrr-krrruo-il, kwil-kwil.“
Matarha pokazywał palcem:
— Słyszycie? Ha, ale to początek dopiero. Dopiero gdy całkiem się zapchasz w tę obczyznę ciemną, to gorzej niż wiatrołomy czarnohorskie, gorzej niż w czahary kosodrzewu. Nie wyplączesz się. Cmentarzy tam bez końca. Krzyż przy krzyżu, krzyże, krzyże jeden przy drugim, jeden za drugim. A ty spróbuj biegnąć „laufszrit“[1] choćby godzinę, aby przegonić je. I na nic, krzyże biegną gdzieś na koniec świata, jak rzędy wojska, jak armia. Ale skądże by tyle wojska?! I co takiemu cmentarzowi kosztuje, aby połknąć garsteczkę jak nasza? I ślad przepadnie! Krzyż za krzyżem, krzyże, krzyże, krzyże. I jak nas potem ktoś kiedyś odnajdzie? Nigdy! I dalej: więzienia, kryminały, kamienica za kamienicą, festunki[2] kryminalne, baszta za basztą przez całe ulice, mury, mury, mury! A wszystko jak beczki z kapustą nabite złodziejami, mężobójcami, mordercami, gwałtownikami, podpalaczami, żonami, co trują mężów, matkami, co dzieci duszą. O! tam to lubią. U nas jeden Fudor czasami sobie kogoś ciapnie, a tam? Rachujcie sobie, ileż tego musi być, aby takie kryminały napakować! To niezliczone, to niespamiętane! I dalej miarkujcie to sobie, masz „dinstfraj“[3], idziesz sobie miastem przez pół dnia albo i przez cały dzień. Lica, lica, lica. Dziesiątki ludzi, setki ludzi, już tysiące ludzi. Obcy — obcy — obcy. Gdybyś choć jedną twarz ludzką znajomą złapał, gdyby choć jedna do ciebie zaświeciła! Gdyby choć jeden ci powiedział: „Sława Bohu“, albo „Daj Boże zdrowie.“ Ale skąd. Tylko słowa szwabskie gruchoczą po głowie jak kamienie. I tak jest dzisiaj i tak samo za miesiąc i tak samo za pół roku i za rok także. Obczyzna — Czużina! Nawet gdybyś sobie piwa pochłeptał, pociągnął i jakieś kumpany od piwa ci się spodobają, no i mówisz do nich przy piwie: „pobratymy lube, braty“, a oni na ciebie wilkiem, już może za noże zaraz złapią, bo u nich „braty“[4] znaczy, że chcesz ich przypiekać. I do dziewczyny nie waż się zagadać, bo co jej powiesz: lib, lib, lib, to znaczy że luba, i pytasz czy można wieczór przyjść w gości: „Ich gast kumen aben?“ a ona biegiem do komendy na skargę, że dziki