stacią olbrzyma. Najwięcej bał się tych, co w niego ni stąd ni zowąd uwierzyli. Nie ulec, nie ulec! Cóż począć aby nie ulec? Poświęcić chyba gazdę? Narazić go? Na śmiech, na bunt, może zdradzić? To jakoś nie tak się nazywa. Za cóż zdradzić? To gazda wielki. Ale po cóż się uparł?
Matarha odkrył, że trzeba swój strach i upór przerzucić na oblicze świata. Niech ci żabiowcy zobaczą, niech im nawet do głowy nie przyjdzie, że się stracham. Łajdaki ostatnie! Dławił się basem i pychą.
— Nie przęczę, dla ciekawych są tam różne dziwa, oho. Niech jadą, niech pokosztują. Ja nie rekrut, już dość kosztowałem. I więcej nigdy!
Przysłuchiwał się sam sobie; kto przed takim głosem nie ustąpi? I w samej rzeczy. Śmiechy ustały. Kąty zamilkły, po raz pierwszy zda się słuchali wszyscy tej postaci śmiesznej, którą kiedy indziej uważali za nadętego samochwalcę. Witrołom wzdrygnął się dostrzegalnie, nawet żabiowcy słuchali swego nienawistnika nastawiając uszu w niespokojnym milczeniu. Matarha sadził się:
— Niby nic, człowiecze. Jedziesz sobie ulicą spokojnie, a tu na łatach żelaznych zagrzmi wóz parowy. Wytoczy się, ani obejrzysz się, od razu strzaska ci furę, jednego konia porani, drugiego poszarpie na flaki. Ciebie samego odrzuci, iskier w oczy nasypie, dymem stumani. Tak, tak, kto ciekaw, niech jedzie.
Koliba zacichła. Matarha podchwycił to i panoszył się:
— Widzicie? Już teraz strach jak ospa po skórze wam się sypie. Gdzież wam do smoków żelaznych.
Z konieczności Foka przypierał go do ściany nie tak jak zwykle, lecz opryskliwie.
— A gdzież jest ten smok żelazny, gdzież go widzieliście?
Matarha wykręcał się.
— Tam gdzieś w świecie, wszędzie —
— Powiedzcież! W Rumunii? Czy może w Czerniowcach? Czyż jest tam kolej żelazna? — pytał jeszcze Foka.
Nieporuszony Matarha odpowiadał jak gdyby niedbale:
— Kolej nie kolej. Może tam jest coś innego. Takie co nazywa się szifa albo parochód. Naskoczy toto na darabę, strzaska, podpali i ucieknie. Doganiajcie go i aresztujcie.
Oko w oko z kłamstwem, które nie poddawało się, Foka stracił spokój.
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga I.djvu/443
Ta strona została skorygowana.