Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga I.djvu/446

Ta strona została skorygowana.

— Kto taki? Wieczny Żyd? Toż i ja mówię...
— Po-powiadam nie żaden Żyd durny, tylko sam ko-koniec główny. To pójdzie rapid![1]
— Jakiż koniec? — zaniepokoił się Matarha.
Pańcio wystrzelił bez zająknienia:
— Koniec świata, z dnia na dzień, obliczony podług kalendarza.
Matarha zarechotał głęboko, jak gdyby zarżał. Zażywszy powodzenia bronił się wcale dzielnie:
— Z kalendarza? Pogodę też z kalendarza wyczytują panowie, a co wyczytają to brechnia, to na odwrót.
Pańcio rozkaszlał się, potem znów zaskrzeczał, smagając Matarhę żołnierskimi słowy:
— Matarho, taki z was fajny kutasisko, wyhodowany jak baszta jodłowa! Toż nie róbcie się chujowiną załupioną! Wstydźcie się trochę waszej głupoty. Pogoda z kalendarza to durne gadanie książkowe, to tak. Ale Jurij czy Wielkanoc czy święto Piotrowe to chyba pewne? Obliczone do godziny, może nie? Tak samo koniec świata. Na własne uszy słyszałem raz takiego tępaka z nosem zakręconym aż do samej gęby, ten mi dokładnie z waszej Biblii świętej-krętej wyrachował: cztery wozy-ogniowozy, a ten z czarnymi końmi od zachodu słońca prosto na północ tędy na was przywali. To wszystko sam wasz Bóg nakręci. Wścieknie się, zaryczy, czorta na furmana postawi i rzuci się na was jak lew. I zaraz przygalopują gromowozy, potop ognisty.
Foka oglądał Pańcia ze zdziwieniem. Szepnął cicho:
— Po cóż to wygadujecie?
Pańcio uśmiechał się znacząco:
— Aby czym prędzej siadali na daraby i ratowali się do Rumunii. Zaraz — już.
Poruszony, nawet wstrząśnięty Witrołom dobył jęku z głębi piersi:
— Kryj Boże! Koniec z kalendarza! O końcu świata słyszałem, ale żeby tak prędko i z kalendarza. Widać kara słuszna i w sam czas. To po cóż uciekać? Pchać się pod gromy i pod konie ogniste?
Pańcio wykrzykiwał bez zajęknienia:

— Coś tam słyszeliście, ale zawsze źle, bo wy nigdy nic dokładnie nie wiecie. To najważniejsze i to sobie zapamiętaj-

  1. Szybko.