Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga I.djvu/447

Ta strona została skorygowana.

cie, koniec świata nie od wschodu, nie od słońca wali, tylko przeciw słońcu od zachodu. Zrozumieliście. Stamtąd jedzie Jancychryst na czarnych koniach. Toż wy zmykajcie co prędzej wodą do Rumunii, tam trochę odczekacie, to może wam się uda.
Koliba umilkła a Pańcio sądząc, że mu się uda sztuka, dorzucił jeszcze głośniej:
— Pilnujcie kalendarza, zaraz po Juriju! A skoro usłyszycie z wiatru takie słowa:
Pańcio przerwał, wyczekał.
— Jakież słowo, jakież słowo? — szeptano stąd i zowąd.
Pańcio powierzył półgłosem:
— Harma — godon!![1] — — To już, już.
— Harma — godon, harma — godon — przeszło szmerem przez kolibę.
Choć szczere chęci miał Pańcio, nie wygrał z Witrołomem. Bo ów przerażony wstał, znów usiadł, znów wstał, wreszcie wytchnął z głębi piersi.
— Harma — godon, nie, nie warto się ratować, lepiej zginąć w chacie razem z wszystkimi.
Za to Matarha chociaż w odwrocie, bronił się napastliwie.
— Dym! Znów w oczy dym nam puszczacie. Koniec świata? Dotąd nikt żadnego końca nie widział i nie zobaczy. Wieczny Żyd to co innego, bo miarkujcie sobie gdzie wieczny Żyd przebiegnie, trawa się wypali, z tego machem głód i zaraz wojna łakoma wybuchnąć. I macie koniec. Nie wypuszczą was do domu, nigdy do chaty nie wrócicie.
Mandat przekornie opierał się lękowi.
— Po cóż nam strachy? Koniec czy Żyd, bieda ma przyjść to niechaj przyjdzie, ale nie szukać jej. Siedź cicho w domu, nie rypaj się.
Foka był u ostatka sił. Gromił jak nigdy dotąd.
— Złamcie kark! Same brechnie, same dureństwa! Pysków nie strzępcie, a innych nie miejcie za durniów.
Sawicki — i Petrycio stanęli po obu stronach Foki uspokajając go. Także Tomaszewski przybliżył się, mierząc wzgardliwym wzrokiem rębaczy. Hamował się jeszcze, wreszcie wrzasnął w dzikiej rozpaczy.

— Ależ to ścierwo! I takich trzymacie do pracy leśnej! Sam gnój i do gnoju tylko. Po pysku wybić i batogami przepędzić.

  1. Harma-godon — Armageddon (z gr.) — koniec świata.