Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga I.djvu/450

Ta strona została skorygowana.

Sawicki poczerwieniał.
— Ja dla was panicz? Dla spekulacji?
W poczuciu siły Matarha uśmiechał się pobłażliwie.
— Nie tak dla spekulacji jak dla zachcianki. No, po pańsku. A prawdę mówiąc bez sumienia, chociaż nam Foka teraz ostro do sumienia zajeżdża. Ale nie my zapchaliśmy Czornysza w biedę.
Sawicki złapał się za głowę.
— Cóż ja wspólnego miałem z Czornyszem i cóżem zawinił?
— Wy nie, to pewne, ale któż inny jak nie panowie? Bo w pańskim butynie poszło to złą sławą i zostało. My nie zapominamy, spławaczka to pański wynalazek i żydowski. Wyście majster od wód, paniczu, róbcie swoje, nikt wam nie broni. Ale bez nas, i spokój w głowie.
— Tak, tak — bełkotał Bomba — róbcie co chcecie, ale bez nas, bez kłótni, i spokój w głowie.
Z ulgi, że go nie naciskają, Witrołom żywo poprawił Matarhę.
— My przeciw panom nic nie mamy, ani przeciw Żydom, ni przeciw wiarom innym ani partiom. Ich Hospod także stworzył po swojemu, nie wywyższamy się, oni sobie, my sobie.
Giełeta odbijał wyraźnie.
— Tylko niech się nam na oczy nie pokazuje, bo gdzie stąpi taki w butach, w mig zarazę rozniesie.
Łesio ośmielił się.
— To ciężka nieprawda. Nie widziałem jeszcze pana pohanego, nie słyszałem aby zarazę nieśli, chyba zarobek, chleb, słowo grzeczne.
Giełeta odpalił grubiańsko.
— No to siadaj na darabę i jedź razem z grzecznymi czapkować.
Matarha dorechotał pysznie.
— Ho-ho, jeszcze jaka grzeczność! Chustki, korale, pachnidła dla dziewcząt, czasem dla mołodyć. Z tego zapachną bękarty pańskie.
Giełeta opanował się, chrząknął, zbliżył się ku watrze. Głosem rozedrganym śmiechem cedził z zadowoleniem, powtarzając niedawne dzieje, aby przerazić tych, którzy nie znali pańskich pułapek, a zachwiać innych.
— Słowo grzeczne tak was cieszy, Łesiu? Bo posolone