Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga I.djvu/453

Ta strona została skorygowana.

kim ani mrugniesz, koniec świata tuż, tuż — żałośnie wykręcał się Witrołom.
— To pod koniec świata nie będzie sumienia? — pytał Foka.
Znijaczony Witrołom pojękiwał cicho.
— Sami widzicie, nasze sumienie — leśne. My do lasu, najwięcej do niedźwiedzi przynależni. My co? My nic.
— Wszystko nieprawda kręta — odparł Foka rozżalony. — Niedźwiedź groźny, ale nie wykrętny, mrukliwy, ale nie zdradliwy. To zdrada, zdrada!
Przyciskany do ściany Witrołom rozpłakał się. Ręką, w której był cały butyn, potężną, posiekaną i zapieczoną ręką, ocierał łzy i umył ją łzami. Włosy ze zbitej szopy rozsypały się długimi kosmykami na całą twarz i on cały się rozsypał. Bronił się wyjącym głosem:
— Nie zdrada mój serdeczny, nie żadna zdrada pohana, tylko bez swobody jak bez tchu, serce pęknie. Jak mi Bóg miły, jak miłosierny Jezus do serca mi zagląda, tak mi przed obczyzną strach. Czużina...
Kuzimbir patrzył z przerażeniem ku stopom jakby mu się nagle otworzyła przepaść. Kto oglądał konie górskie jak po zejściu w doliny uciekały w wyścigu z niedużym parowozem na drodze do Słobody Rungurskiej, oszalałe od samego dymu parowozu i nawet ratować się nie dały, lecz naprzód w ucieczce, potem w furii cofania się wpychały wóz i siebie pod toczące się za parowozem wagony, powodując śmierć ludzi i swoją, ten nie odmówi serca narowistemu przerażeniu rębaczy.
Foka zasępił się i zamilkł. Lecz Witrołom spoglądał wytrwale a przy tym jakoś żałośnie, zbliżając się doń nieznacznie. Podobnie jak zbiegły koń, wyczerpany buntem i szaleństwem ucieczki, wraca sam do gazdy, rżąc tęsknie, jak gdyby czekał, zarówno na pieszczoty, a także na należne mu baty i spętanie, na to aby mógł powrócić do codziennego końskiego bytu. Zapewne Witrołom wzruszyłby niejednego, gdyby mu kto chciał się przyglądnąć, niestety rozśmieszył wielu, bo był bliski utraty honoru kierona, który dźwigając i ciągnąc ku twardej pracy nieubłaganie trzyma sobą cały butyn, aby grał niezmiennie i niezmącenie, choćby w huragany i w zamiecie. I śmiech zwyciężył. Żabiowcy śmiali się jakby w porachunku ostatecznym z rębaczami, pokazując zwycięsko kto jest butynarem prawdziwym, a inni ulegali tej przywarze