ludzkiej, która korzysta ze słabości bliźnich według przysłowia: „Przeciw komu Bóg, przeciw temu i ludzie.“
Rębacze przegrali. Po śmiechu kłopotliwe milczenie zaryło ich klęskę. Jednak Foka już nie nalegał, znał potęgę narowistego oporu, zarówno u koni jak u ludzi.
Lecz zgłosił się zwycięzca. Oto Tomaszewski, o którym już zapomniano, podniósł się z posłania. Odważył się dopiero teraz, czy też może naprawdę ocknął się z omdlenia po policzku Mandata. Zrazu rozglądał się ostrożniutko, a gdy nie znalazł Mandata, przetarł oczy, wyprostował się na posłaniu, po czym wstał, jakby szukał wroga po kątach. Nadął się i patrząc z wyzwaniem mruczał.
— Zbój z Raduła uciekł haniebnie! Ale czekaj, opryszku, dostaniesz za swoje, pysk ci juchą spłynie, a innym zbójom tak samo.
Lecz po Mandacie ślad zastygł. Nie zjawił się ani tej nocy ani nazajutrz.
Wzywany groźbą Tomaszewskiego Giełeta skoczył w środek koliby, aby ratować opór rębaczy pogrążony śmiechem i milczeniem. Poruszył już przedtem słuchaczy wspomnieniem o Czornyszu, może spodziewał się, że znów go będą słuchać. Tymczasem Tomaszewski jakby dla pewności znów zasunął się na posłanie głęboko w kąt koliby. A Giełeta ciągnął zrazu wyniośle, następnie w coraz większym rozdrażnieniu.
— Posłuchajcie gazdowie, to już nie gazdowski butyn i nie junacki, tu nie ma dla nas miejsca. Gorszy niż pański, bo napchali się najmici i podlizajki, akuratnie dobrzy dla Foki, aby gdzieś tam po obczyznach czapkować pankom pieniężnym. Widzieliście co się stało z Mandatem. Zaledwie ciapnął po pysku tego najmitę, tak się sam przeraził, że zamiast poprawić, aby krew zalała psa, za to że hańbi pobratymów, uciekł haniebnie. A przecie Mandat taki mocny, że dziesięciu szłapaków takich jak ten mógłby nietrudno położyć. Ale co się stało z nami? Swobody nie ma już nasz kraj zadrutowany pieniężnym prawem, jak gdyby pajęczyną drucianą. Nasz dziadek wędrowny, ten co go zwą Pańcio, już od dawna nas ostrzega abyśmy się w mysią dziurę chowali przed tym głównym czortem, co nazywa się ordnung. Tymczasem czort już sterczy nam nad głowami jak góra śnieżna. Cóż zrobić teraz? Podarujmy Foce naszą pracę z jesieni i z zimy i zabierajmy się w tej chwili. Niech się nią udławi, albo niech się rozwikłuje z najmitami, może z Żydami, czy to z Joseńkiem czy
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga I.djvu/454
Ta strona została skorygowana.