Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga I.djvu/455

Ta strona została skorygowana.

z Ajzykiem uścieryckim, tym co starszuje gdzieś tam na Mołdawii całej spławaczce i z wszystkimi panami pieniężnymi jedna ręka. Ale to nie dość uciec. Odstraszyć ich musimy, przepędzić, bo nie odczepimy się nigdy. A jakżeż to zrobić? Posłuchajcie. Jeszcze tej nocy, zaraz o świcie najdalej siadajmy na małą darabkę i po dawnemu hajda na Kuty, na Czerniowce, na dwory i urzędy, naskoczyć nocą albo o świcie na kasy, topory w górę, pistolety do piersi pankom i posiepakom! Zabijać nie trzeba, po co nam to? tylko łap-cap-chap! Torby napchać pieniądzem, potem na konie i galopem do chat z powrotem. A potem choćby nocą baby i dziatwę na siodła, dalej-że na ścieżki jelenie, ukraść ślad i niech nas szukają. Rozruch się zrobi i zanim szandary za nami przyczłapią, my już na Węgrzech i w Turcji już z dawien dawna. Gdy szandary się zjawią na butynie, zaczną ciągać do protokółu jednego za drugim, wrzeszczeć, poszturkiwać, bo to ich majsterstwo najmilsze, jak hycla przeciw psom. Może jeszcze któregoś w kajdany zaklepią? Ale nie nas! My już będziemy za dziewiątą górą. A wtedy co? Nie wypuszczą ani jednej daraby na obczyznę, zaryglują zastawami rzekę na Uścierykach i w Kutach. I z tego koniec spławaczce, a pankom pieniężnym pieczony lód zamiast drzewa. Odechce im się zaciągać do niewoli i świat wywracać najmitami. A najmici? Jedni drugim będą nakazywać i dzieciom kołyskowym także. A teraz hajda jeden za drugim na darabę, bo ostatnia wasza godzina i niech się nikt nie waży przeszkadzać.
Giełeta rozkrzyczał się, groził toporem. Wszyscy zastygli jak rażeni paraliżem. Ani jeden nie wstał z posłania. Tomaszewski jeszcze głębiej zasunął się w kąt i jakby bał się wyzywać opryszka z opryszków, który objawił się na sam koniec butynu. Syknął z kąta gasnącym głosem.
— Harować tyle miesięcy, aby zarobić na kryminał! Koniec!
Także stary Koczerhan wyrwał z siebie okrzyk oburzenia.
— Człowiek czy czort?
Tym razem bracia Koczerhany nie powtórzyli jego słów. Z kolei wszyscy długo spoglądali na Fokę, a on wstał z siedzenia przy watrze i udał się na posłanie do ciemnego kąta. Nie odezwał się ani słowem.
Butyn był osierocony, jak gdyby zawieszony w powietrzu. Milczenie zatopiło kłótnię. Butynary osłupieli. Tylko stary