Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga I.djvu/457

Ta strona została skorygowana.

— Cymbale taki sam jak tamten! Nic głupszego już nie potraficie?
Tomaszewski zaśmiał się obleśnie nie wiadomo na czyj użytek.
— Nie myślałem źle.
Lecz opętany Giełeta nie dopuścił do świadomości tej groźby. Wydzierał z siebie po klątwie.
— Krwawe widma z ziemi wstaną! Rzygnij krwią, ziemio, albo bądź przeklęta.
Kogo wyzywał Giełeta, kim był i co zamierzał? Wyzywał tych, których dawno nie było, a podobnie jak owe posągi jego przodka Dobosza wyrzeźbione przez deszcze, był sam skamieniałym widmem dawności, co zabłądziło na butyn przemysłowy. Nie zamierzał niczego i nic nie wskórał. Pogrzebał opór butynarów ostatecznie. Bo zaraz Witrołom, wyrażając przerażenie koliby, rozkrzyczał się przeraźliwie.
— Człowiecze, pyskuj ile chcesz i rąb się nawet i daj się porąbać, ale ziemi świętej nie klnij, nie tykaj.
I zaraz Pańcio zaskrzeczał z kąta z uciechą.
— Chie-chie-chie! Tykaj, tykaj, będzie prędzej koniec. Już — już...
Giełeta przeraził się nagle, skurczył się w sobie, jakby szukał schowka, dokuczał nienawistnie.
— Wiedzcie, że podpalimy kamfiną talby i daraby, nie wypuścimy ni jednej kłody.
Z tą ostatnią groźbą, w imieniu tych, których dawno nie było, wyskoczył z koliby. I niezwłocznie na te słowa porwali się młodzi z wszystkich kątów. Pobiegli ku darabom, aby je chronić. I tuż za nimi Andrijko, Sawicki i majstrowie jak Koczerhany, Gucyniuk, Fyrkaluk, Pechkało pospieszyli, aby przeszkodzić bójce czy kalectwu, gdyby naprawdę Giełeta odważył się podpalić kłody.
Foka spoczywał na swym posianiu w ciemnym kącie.



6

Ostatecznie nikt na nic się nie odważył. Butyn wyciągnął z nich siły, nie zostawił nikomu nadwyżki. Giełeta ciszej od innych wślizgnął się do koliby. Stanął u wejścia, lękliwie spoglądał ku posłaniu Foki, lecz Foka nie obracał się. Giełeta jednym cichym skokiem znalazł się na swoim posłaniu.