Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga I.djvu/459

Ta strona została skorygowana.

co całkiem niewinni z tymi co zawinili. Pozwijani w kłębki wchodzili w dolę owiec zabłąkanych w czarnej chmurze, przecinanej piorunami. Wyszarpywany sen zgasił ich ludzkie myśli. Jak pioruny w chmurze przerażenia uderzały w nich jedno po drugim. Czemuż to gazda nie budzi ich? Czemuż nie słychać okrzyku, świstu, uderzenia bata lub strzału? Nocy nie było, bo nikt nie zasnął, nocy ani snu nie nakazał. I dnia nie było. To parzyli się bliskością watry, to drżeli z zimna ilekroć przypełzali ku drzwiom. Budzili się lecz nie chcieli się budzić. Pomrukiwali wrogo przeciw winnym ich męki. I tak nienawidzili się naokoło, że gdyby mieli siły, to jeden drugiemu sięgnąłby garścią do gardła. Jeszcze nigdy nienawiść nie wstawała z głów tak ciężkich do wybuchu, jak gdyby beczka prochu już-już zapalona stała obok beczek prochu, ale nie zapalała się. Kto winien, że tak się męczą? Któż jak nie gazda. Ale nie, chyba nie gazda. Na pewno ci inni wrogowie z najbliższej wsi. Skąd tylu złych, tylu czortowskich ludzi wzięło się tej nocy na świecie? Wymordowana puszcza przemieniła ich głowy w cięższe od kłód kłody. Za tyle trupów drzew, tyle głów. Ale kłody nie mruczą, a oni zasypiając nawet, gaśli z przekleństwem na ustach, z przekleństwem naokoło siebie. Jak potępieńcy. To chyba piekło? Nienawiść, nienawiść, a niemoc. Czy Bóg rządzi w piekle czy czort? A tamten gazda niech sczeźnie, niech rozsypie się — śpi i śpi. Cóż on sobie myśli? Uwziął się, aby dręczyć! Teraz go widać.
Dłużej spać nie mogli. Wstawali chwiejąc się na nogach, wychodzili aby wyrwać się z piekła. Aby odświeżyć się wodą. Lecz znów wracali, kładli się byle gdzie, padali ze znużenia i powtarzali mękę. Jeden tylko mistrz piły, Fyrkaluk, choć stary i suchy złamał senność jak gdyby lód, w którym już zaczynał tężeć. Stanął przed watrą jakby główny pastuch zgadywał starą prawdę pasterską, która łączy gazdę z trzodą. Krzyczał, uderzając jak gdyby głazem o głaz.
— Zbudźcie się, hou! Wy ludzie czy owce? Doigraliście się! Gazda nie chce was znać. Od rady pustej do zdrady krzywoustej. Hau-hau, pysku paździokaj, a ty chapaj zdradliwie psisko zezooki!
Niewolnicy ciężkiego snu przecierali oczy, słuchali. A Fyrkaluk wykrzykiwał dalej:
— A może zlękliście się pieniężnej pułapki? Któż mówi, że na włóczęgę trzeba się wyrywać? Broń Boże. Robota jest wszędzie. Ale zdradzić gazdę? Wstyd, hańba! Świnia nie zdra-