wać. Pokazał się dziadeczek. Na pętlę jak psa i na gałąź. Zabić, zabić czym prędzej, bo nas powybija.“
Pańcio dochodził do szału, zalewał się wyciem.
— Wybiję, powybijam, ani jednego nie podaruję.
I niezwłocznie Fyrkaluk wyciągnął twardą naukę.
— Sprawiedliwie, dziadeczku, ależ oni wszyscy pojadą, ani jeden nie zostanie. Czy może kto zostaje? — krzyknął Fyrkaluk.
I nikt nie zgłosił się, ani jeden, jakby lekarstwo Pańcia pomogło. Lecz Pańcio chociaż osłabł i chwiał się na nogach, powrzaskiwał w opętaniu.
— Wszystko mi jedno, pistoleta, pistoleta!
Fyrkaluk pierwszy zaczął się śmiać. Opamiętywał Pańcia śmiechem.
— Ależ dziadeczku, Foce robotnicy potrzebni, nie trupy i nie kłopoty z pogrzebem.
— Bardzo mądrze — uznawał Tomaszewski z opóźnieniem — dajcie dziadkowi pistolet, a ja mu pomogę sprzątnąć tych co trzeba, aby robota szła —
Foka przerwał mu ostro.
— Nie wygadujcie takich głupstw, abyście kiedyś nie pożałowali.
Sawicki rozchmurzył się, przyskoczył do Pańcia ściskając go i obejmując.
— Dziadeczku luby, zrozumieć was można, ale butynu nikt jeszcze pistoletami nie dokonał.
Pańcio znów rozjątrzył się, pimkał słabiutko jak spętany dzwon.
— Pa-paniczu Sawicki, wy bardzo fajne duperelki na drymbie wygrywacie. Fajny z was paniczyk, ale na łajdaków tylko to jedno lekarstwo! Inaczej wszyscy wy pankowie, bogaci czy zbiedniali, na podmiotki pójdziecie i do taczek was zaprzęgną. A czy wy wiecie kto ja taki? Dziadyga osiemdziesięciopięcioletni, to tak, ale byłem kiedyś pan Gefreiter. Trzydziesty siódmy Feldjäger[1] aus Rosenberg, Spies, Paprikaregiment, Gefreiter Martin Toth, Sohn des Martins. Im Gefecht bei Bussibollo[2], same skały, mój Zug[3] dostał szrapnele na głowy. Sporo szrapneli. Znarowili się, rozśmierdzieli się, oczy