wywracają ze strachu: uciekać! I innych zarażają strachem. „Szrapnele, szrapnele,“ zawrzeszczeli naokoło. A ja do nich: „Wy złodzieje, inni giną, a wy chcecie odkraść życie dla siebie? Dam wam szrapnele“... Miałem dwa pistoleta. „Ani kroku, bo śmierć.“ I do tej śmierci, kurwy bożej, tak przemawiam: „Dam ci zaraz parę flaków krwawych i zatkaj się!“ I byłbym powystrzelał. Ale kapitan stary dureń przyskoczył na koniu i krzyczy: „Nie waż się Toth! Miej rozum. Zabraniam ci!“ A ja z pyskiem do durnia: „Herr Hauptmann, melde gehorsamst[1], pozwólcie niech ich wysmagam batogiem ołowianym.“ Nie pamiętam, pozwolił czy nie, ale do krwi wysmagałem jednego, drugiego, trzeciego. Widać batogi straszniejsze od szrapneli. No i było potem w Tages-Befehl[2] na pierwszym miejscu: chie-chie-chie, Tapferkeit[3], sralis masgalis, medal na żółtym kutasie im Namen aller höchsten Fotz.[4] Wojna to kraśna dziewuszka, co? A pokój dupa zatłuszczona. I co tu mówić, nasz stary kapitan durny jak konisko w ciężkiej uprzęży, ale na szrapnele kichał, bo za sławą rżał; ja najmniejszy byłem z całej Feldkompanii, taki ot wyskrobek, a on do mnie tak: „Toth, nie wiedziałem żeś taki, brav-brav![5] Jak dobrze pójdzie kapralem zostaniesz, sława!“
Sawicki zawołał w porywie.
— Mój ojciec nieboszczyk mawiał: „Waż się, na co nikt się nie waży! Najszczęśliwsi ci, co zginęli.“ I tak nam śpiewał: „Na bakier czapka, do góry wąsy, w bój się idzie jak gdyby w pląsy.“ Wierzcie mi, bracia, na wodach wesoło, jak gdyby w pląsach. Nie pieniądze tylko, nie groźba ku nam patrzy, ale sława.
Stary Koczerhan rozruszał się raz jeszcze.
— Sława! Dla sławy pan kowal nie przeciw strachom pustym, ale przeciw mocarzom największym się ważył.
Koliba zakotłowała, zawrzały śmiechy i okrzyki.
— Jedziemy wszyscy, nikt nie zostaje.
Wstawali i schylając głowy w ciemnym kącie skupili się wokół Foki. Przed watrę wyskoczył Harasymko, wykrzykując jurnie.
— Ja razem z paniczem, choć za smarkacza mnie macie,