Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga I.djvu/464

Ta strona została skorygowana.

choć nie pozwala gazda brać mnie na daraby, przyczepię się z tyłu choć do wody trącajcie. Na bakier czapka, do góry wąsy.
— Gdzież ty masz wąsy, chłopczyno — dobrotliwie upomniał stary Koczerhan.
Harasymko zachichotał.
— Tam gdzie się wstydzę pokazać, dziewczyny zaświadczą.
Jak rżenie końskie ożywczy śmiech zagarnął kolibę: iha-ha-ha-ha. Przez śmiech choć nieśmiało zgłaszał się Łesio Karawaniuk.
— Gazdo Foko, wyście ojciec rodzony, nie zostawię was. Jadę i ja.
Pochylony na pół, jak gdyby złamany, Witrołom podszedł ku Foce. Porządkował rozsypane włosy, wygarnął z głębi piersi.
— Niech mnie grom bije tu czy tam, wieczny Żyd czy koniec świata. Jadę i ja.
Matarha pomrukiwał:
— Chytry chłop ten Iwanysko, na czas zabrał się do swoich leśnych czortów, a nam kłopoty zostawił.
— Oj chytry — pochopnie uznał Pechkało — a nie mówiłem?
Foka senny i znużony usiadł w kącie na swym posłaniu. Coraz więcej ludzi tłoczyło się wokół, to schylając głowę, to siadając w kuczki. W końcu przydreptał Niauczuk, otworzył usta szeroko.
— I ja jadę gazdo, wybaczcie.
Foka uśmiechał się sennie:
— Was rozumiem Kuźmo, wy nie musicie jechać, wasze miejsce w lesie.
Najoporniejsi buntownicy: Matarha, Giełeta i Bomba przypełzli do kąta Fokowego. Matarha trąbił głucho.
— Jedziemy?
— Oj, jedziemy — pokornie wzdychał Bomba.
— Jedziemy, jedziemy — z głębi utopionej dumy wycedził wyniośle Giełeta.
Foka znów siedząc na posłaniu zakończył smętnie.
— Dobrze, że nie na wojnę, bo stąd byłaby do Bukowca długa rada, a tam wysoko zasadzka i z całego junactwa zostałoby samo powietrze.
— Śmierdzące powietrze — skrzeczał Pańcio — ale wiecie co Foko? to wam rzetelnie mówię, nie narzekajcie, i aby-