ście do końca życia nie mieli zmartwień większych, jak to jedno, że wasi rębacze nie mają rozumu.
Zanim ktoś odparł, Pańcio odwracając się nagle jak matka kompanii czyli pan feber[1] po rannej wizytacji, zakrzyczał wskazując na Fokę:
— A wy chłopcy, smakujcie tego-takiego dopóki jest. Żwakajcie go jak chleb biały, bo jak kiedyś tu chytrzy-twardzi do was przyjdą, to paznokcie będziecie gryźć, a ze starych onuczy zupę gotować.
Pańcio był ożywiony, jak gdyby sobie dobrze popił i zamiast jątrzyć jak zwykle, dodawał Foce otuchy.
— Nie gorzknijcie gazdo, bo tam w wielkim świecie dawno by już was okrzyczeli, wyklęli, wykropili, świece na głowie połamali, pod słup postawili i napisali czerwono: krwiopijca główny, bezbożnik.
— Za cóż? — szepnął Foka.
— Za to, że chcecie karmić świat. To wystarczy.
Foka zaśmiał się.
— A z wami co by zrobili?
— Mądre pytanie. Tutaj ja na feldmarszała wyjechał, tu mnie karmią, ubierają, szanują. Może... i lubią? A tam w świecie ja natrętny żebrak, dziad, podartus. I to dobrze jeszcze, powiadam wam szczerze. Bo tam ja dawno już miałem wisieć za żebro, na węgierski sposób. Ale upiekło mi się. A czemu? Bo i ja byłem łajdak z serca. Bardzo smaczny dla tego, który wynosi łajdaków.
Foka żachnął się, podniósł głos.
— Wyście łajdak, Pańciu? Cóż wy wygadujecie!?
Pańcio znów rozjątrzył się, pojękując nieznośnie męcząco.
— Łajdak główny! Fundament łajdactwa. Jak pies brechałem, a machałem ogonem. Ten-ten jjje — Jeden od razu prosto z mosta rąbał im prawdę. Grzecznie, ale prawdę: „Na to całe królestwo z tego świata, na to łgarstwo, ja przepraszam, ja bardzo grzecznie, ale ja na-naser-matry!“ Chie-chie-chie! Od razu wiedzieli, w kogo celuje. I za to na Niego wszyscy jak jeden: „Ty oberwańcze, ty przeciw cesarzowi, ty przeciw biskupom uświęconym? Po pysku Go!“ Jeden po drugim bili w rzędzie tak długim jak stąd na Żabie. Bidne szmatki z Niego odarli, na krzyż, i krew Mu wypuścili. Taaak! A ja co? Hau-hau na tamtego, o potem chwostem myk-myk: „Herr Leutnant,
- ↑ Feldwebel — sierżant szef.