łudniowe, wypukłe, wytrzeszczone, piękne, ale straszne i zuchwałe. Modlę się, aby charaktery upodobniły się do męża, aby stały się Polakami. A Pani Matka, dzieci nazywają ją Bunia (co znaczy babunia), choć nieraz ciętym słowem i słusznie, może czasem za ostro, chłosta moich krewnych wołoskich, nie zauważa podobieństwa tego u moich dzieci. Mówi nieraz do Zoni: „Aniołku, wcielone piękno, ślady twe całować.“ Spodziewałam się, że pomoże mi wychować dzieci po polsku, a po jej odjeździe dzieci —
Ciąg dalszy, list trzeci. Niedziela wieczorem po kolacji i po modlitwie.
Musiałam przerwać list, mąż mnie zawołał, bo choć niedziela, przyjechał z poczty, aż z ujścia Rzeki umyślny posłaniec z listem od Pani Matki. Proszę sobie wyobrazić: w przyszłym tygodniu przyjeżdża! Chcę dziś dokończyć list do pani, bo i tak nie zasnę. Chcę też zaczerpnąć u pani otuchy przed tą wizytą. Poza tym gdy ona jest tutaj, mamy wieczne czuwanie i o żadnych listach nie ma mowy. Nie można się zresztą dziwić. Pani Matka jest obowiązkowa, przywykła, że od lat na jej barkach spoczywa cała odpowiedzialność i nawet na obliczu jej widać to od razu. Dlatego wierzy tylko sobie samej, ciągle kontroluje, czasem karci. Nie każdy to rozumie, dlatego służba, nieraz niepotrzebnie, trzęsie się przed jej kontrolą. Co prawda, nasze dzieci wcale się nie trzęsą, przeciwnie, gdy „Bunia“ przyjedzie, wojują, prawie tryumfują nam nad głowami, jak myszy nad martwym kotem. Najtrudniejsze jest to, że Pani Matka ma tak czuły honor, niezmiernie łatwo ją dotknąć, jeśli spotka się z czymś nowym, czego nie zna. Bo albo się coś powie, albo się czegoś nie dopowie, a może najgorzej nawet, gdy się nic nie powie, gdyż Pani Matka lubuje się w otwartości, a jakże tu być otwartym takiej jak ja, zbyt otwartej i która właśnie boi się wybryków swej otwartości. Ciągle jeszcze nie mogę się dostosować, i gdy ma przyjechać, już kilka dni przed tym nie mogę spać i nawet gdy list przyjdzie, serce mi bije, jak dziś. Nawet gdy mi się przyśni, budzę się gwałtownie i już po śnie. Widzi pani z tego, że musiałam niejedno zbroić, a najgorsze to, że nie wiem co. Bo u nas w domu nie było takiej atmosfery honoru i nawet gdy siostra najstarsza przyjeżdżała z Niemiec z wielkiego świata, i całymi dniami mówiła, że to nie uchodzi, a tamto w złym tonie, spałam zawsze znakomicie. Ale cóż zrobić? Mąż mój tak ko-
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga I.djvu/477
Ta strona została skorygowana.