cha i czci Panią Matką, że nawet nigdy nie usiadłby w Jej obecności, chyba że mu rozkaże. A kiedy Pani Matka odjeżdża lub kiedy nie ma wiadomości od Niej, robi się niezmiernie smutny, a ja przyznam się pani, że kiedy odjeżdża, sypiam doskonale, nawet robię się wesoła. To nieładnie, ja wiem, to nawet grzech, ale wszystko dlatego, bo nieustannie boję się, że mnie nie lubi. Nie patrzy na mnie, tylko w bok, tylko czasem na krótko spojrzy tak przenikliwie, iż zaraz muszę myśleć, że może coś zbroiłam, może coś stłukłam, może zaniedbałam, a może nawet zabrałam jej coś nieprawnie. I naprawdę, pod takim spojrzeniem, już kilka razy szklanka, a raz talerz wyleciał mi z ręki. Prawda, nie ma co mówić, mogła sobie wymarzyć o wiele lepszą synową dla takiego syna. Nie taką smarkatą jak byłam wtedy, o wiele bardziej wykształconą w językach czy w muzyce, i obytą w świecie. W jej oczach byłam nie tylko prowincjonalna, przede wszystkim byłam schizmatyczką, jakąś łam Rumunką, a miałam tylko 18 tysięcy guldenów (dobre i to przy naszych porządkach rodzinnych), tak, to słuszne, ale już się stało, a wydaje mi się wciąż, że Pani Matka nie zapomina, a nawet nie chce zapomnieć o moich brakach i przewinieniach. Trudno mi domyśleć się o co chodzi, toteż gdy przyjedzie, ciągle się boję, martwię się nawet w nocy, a nazajutrz mąż przygląda mi się i mówi: „znów płakałaś.“ Ależ skąd! Pani wie najlepiej, że ja nigdy przenigdy nie płaczę. Czasem człowiek poznaje własne grzechy i winy dopiero przez przypadek. Zeszłego lata, gdy Pani Matka odjechała, stara babina, pomocnica kuchenna, zwana Warwaruca, patrzy na mnie i uśmiecha się z widocznym zadowoleniem. „Czemu się śmiejecie, Warwaruco?“ pytam. „Rada jestem, że wy się cieszycie, paneczko“, mówi Warwaruca. „Czegóż mam się cieszyć?“ „Jak to czemu, że starsza pani sobie pojechała.“ — Myślałam, że mnie zimny paraliż porazi, ładnie ja teraz wyglądam w oczach ludzkich. Pobiegłam naprzód do lustra, pomyślałam i pobiegłam zaraz pod obrazek Matki Boskiej Częstochowskiej. Oczy Jej patrzyły na mnie uważnie, abym mówiła prawdę. I wyszło w modlitwie, że dziękuję z ulgą za to, że Pani Matka sobie pojechała. Cerkiew blisko, więc pobiegłam do naszego starego kanonika i cóż z tego?! Jemu dobrze mówić, sam święty i śmieje się z ludzkich grzechów. Naśmiał się ze mnie do rozpuku. A przecież to staruszek mądry, czcigodny, wszyscy go lubią, nawet Pani Matka go lubi, mówi o nim nieraz: „Wesoły księżyna, lepszy taki niż inny, ale po co wciąż
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga I.djvu/478
Ta strona została skorygowana.