Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga I.djvu/480

Ta strona została skorygowana.

a na niej ludzie całkiem czerwono ubrani. Strzelają z jakichś armatek ręcznych, potem trąbią na drewnianych trąbach, potem muzyka odezwała się z tratwy, jedni grali, a drudzy tańczyli na tratwie mknącej. Wszyscy wokół jakiegoś młodzieńca, który trzymał nieduże drzewko, jak gdyby choinkę na Boże Narodzenie, ale ubraną samymi wstążkami. Mnie strasznie na dół mostu spojrzeć, a oni w jednej chwili zawrócili na burzliwej wodzie i dalejże wyskakiwać na stromy brzeg. Nie miałam czasu pomyśleć, a tu zaraz przymknęła druga tratwa, za nią trzecia. I znów starzały i znów ludzie wyskakują tłumnie na brzeg. Wszyscy tak samo w strojach zupełnie czerwonych, pasy ogromne na cały tułów i masa pistoletów, jakby nie wiem na jaką wojnę. Zanim miałam czas opamiętać się, już nam strzelali nad głowami. Potem utworzyli wokół wszystkich naszych par ogromne koło i zatańczyli na moście wokół nas, jakiś taniec zawrotny, wirujący. Nasi goście z Bukowiny wywalili języki. Po tańcu ów młody człowiek z bujnymi długimi włosami czarnymi, które spadały mu na plecy, przybliżył się i wręczył mi drzewko, obok niego stał drugi jasnowłosy, krótko ostrzyżony, surowy jakiś czy ponury, ale śliczny młodzieniec. Znów strzelali i znów grali i śpiewali trochę dziko, ale z temperamentem. Wreszcie rzucili się na nas. Mnie i inne panie całowali w ręce, a panów ściskali, a męża wzięli na ramiona i podrzucali do góry. Naszym gościom bukowińskim nie bardzo to było do smaku, aby z chłopami się ściskać. Ale trudno, co kraj, to obyczaj.

Zresztą Pani Matka także mówi na nich wszystkich, że śmierdzący chłopi, bo czasem smarują włosy masłem dla połysku i dla elegancji, a mnie od razu zdawało się, naprzód, że to ci rycerscy czerwonoskórzy, o których czytałyśmy w szkole, a potem nagle zobaczyłam, że to nic innego jak owi preux[1] z Rolanda. Kiedy skończyli taniec, stanęli tak opanowani i grzecznie uśmiechnięci, że przypomniał mi się od razu mój cioteczny brat książę Giorgiu, a chyba większego pana nie widziałam w życiu. A ci dwaj młodzi, jak dowiedziałam się później, związani kościelnym ślubem przyjaźni, to byli zupełnie w mych oczach jak obaj preux z Roncevaux. Ten czarny płomienny lecz łaskawy to Olivier, a ten rozmarzony, nieprzytomny czy srogi, to sam Roland. Ach, Boże, gdyby pani mogła ich zobaczyć!

  1. Rycerze.