Mój mąż nazywa czasem nasze osiedle „Reduta w Odwrocie“. Nie zrozumiałam tego z początku, a on mi wytłumaczył, że jesteśmy jak tylna straż w odwrocie albo jak niedobitki armii, co schroniły się w góry. Okopaliśmy się i będziemy się trzymać tak długo jak możliwe. Zrozumiałam i mówię, że nie, bo wierzę inaczej. Nie okopaliśmy się wcale, tylko otworzyliśmy się światu, rozbiliśmy te stare zagrody, ślady więzienne i strażnice na to, aby każdy z tego świata górskiego, dorosły czy dziecko, w dzień czy w noc, miał do nas dostęp. — Nie będę pani dziś pisać, co zrobił już mój mąż, wspomnę tylko, że założył kasę wspólną na to, by ludzie nie zadłużali się u lichwiarzy, że choć ma wielkie wątpliwości co do powszechnej oświaty i urzędowego programu, zbudował szkołę i co najważniejsze odnowił stare wiece i stare sądy polubowne, bo od kiedy sąd jest w mieście powiatowym, ludzie tutejsi procesują się zawzięcie i wyniszczają się na procesy. Obecnie wszystkie spory, nawet odszkodowania po rębaniach i bójkach zażegnują dobrowolnie u nas w ogrodzie, zobowiązują się, by nigdy nie pójść do sądu: „z dala od policji, z dala od więzień, z dala od przymusowej egzekutywy“ mówi mąż.
Noc drepce sobie dalej jakoś zbyt wolno, bo dopiero druga godzina i mnie wcale spać się nie chce i nie chce się porzucać tego listu do pani. Boję się, jakżeż boję się tej wizyty. Chcę pani wytłumaczyć jak to jest, i jak było ostatniego lata. Pisałam już przedtem, że trudno jest żyć cały dzień pod kontrolą, zwłaszcza gdy się nie jest zaprawionym do tego, tylko do swobody trochę dzikiej, jak ja. Ale najtrudniejsze z wszystkiego są obiady i kolacje. Z samą kuchnią i z podaniem idzie jako tako, bo stary pan kucharz Kamiński, to nie byle kto, i kamerdyner Jan, czuwają zapobiegliwie. Choć Pani Matka też jest czujna, a czasem groźna, jednak nie może powiedzieć, żebym ja popsuła polską kuchnię. Ale najtrudniejsze są konwersacje przy posiłkach. To przecie równie ważne, może jeszcze ważniejsze. Wcale nie lubię siedzieć cicho jak mumia, ale siedziałabym już cicho, gdyby to nie było jeszcze gorzej. Nie można przecież ciągle milczeć w swoim własnym domu. Układam sobie przeto, przeważnie po nocach, tematy, przemowy, nawet o ile możności dowcipy, oczywiście o „misji“ ani słowa! Pani Matka uważa mego męża trochę za chłopca, cóż by powiedziała na to, gdyby rościł sobie pretensje do jakiejś misji bez jej aprobaty. Uważam na każde słowo, uważam
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga I.djvu/482
Ta strona została skorygowana.