Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga I.djvu/486

Ta strona została skorygowana.

A misja będzie taka i już spełniona, że w tym domu już się nie słyszy słowa polskiego. Nawet dzieci nasiąkły ruszczyzną, co słowo powiedzą, to Hucuł je w kark bije: „fost“, zamiast ogon, „siedź kritko“, zamiast spokojnie, „Władzio writnyj“, zamiast niegrzeczny, łóżko „przyłagodzić“, zamiast pościelić, i tak bez końca. Chcecie misji? Należałoby stale i codziennie całą tę hałastrę uczyć polskiego! Ho, ho! Gdyby nie ta przeklęta zaborcza Austria i gdyby nie tak zwana swoboda z 1848 roku, nie zrobiłabym wstydu. Na wszystkich moich folwarkach mówiono by tylko po polsku. Ale prawda, skąd tu może się rozszerzać polszczyzna i kto ma nauczać, skoro sama pani dziedziczka nie potrafi napisać listu po polsku. Ale czekajcie! U waszych dzieci zwyciężę ja! — Gładziła Zonię po głowie, lecz Zonia była niepoprawna: „Bunia znów nudzi i nudzi, chodźmy już do ogrodu.“ Pani Matka porwała się, jakby chciała mnie ugodzić: „Znów nudzi, skąd ona to słyszy, skąd?“ My już zgnębieni, znużeni, prawie wyczerpani, milczeliśmy, a Pani Matka wykładała jeszcze: „W obecnej epoce młody Polak nie na wsi i nie w górach powinien się zakopać i w żeniaczce utonąć, z chłopami i zwierzętami. Trzeba jechać tam, na zachód.“ Mój mąż bąknął znowu, jakby zgrzytnął: „Do Monte Carlo“. Matka spiorunowała go wzrokiem, a ja rzuciłam się znów, by go upomnieć, lecz pamiętając co było przed chwilą, opamiętałam się. Także Pani Matka się opanowała, rzekła spokojnie: „Nie, dla przewietrzenia się, dla ogłady, dla oświecenia prawdziwego i na studia też, kto ma zdolności i wytrwałość“. Cofnęła się na krześle, poderwała się znów gwałtownie: „Ale jak będziecie mnie tak przyjmować, prześladować, i po prostu wypędzać, to moja noga tu nie postanie. Wydziedziczę was, to mi wolno.“ Szczęściem podlokajczuk z tutejszych, już wcale dobrze poduczony, podając sos szodowy do leguminy — bo Jan wyszedł — puścił sosjerkę na podłogę, tak że rozbiła się, a sos rozprysnął się na nas wszystkich. Pani Matka tak mocno nań popatrzyła, że zamiast posprzątać, uciekł gładko. Pani Matka uspokoiła się, powiedziała tylko tyle: „Macie, uczcie tych dzikusów.“ Za chwilę przyszedł Jan z babami, by wytrzeć podłogę.
Odechciało nam się pana Avrila i wszystkiego. Cały dzień był ciężki. Pani Matka snuła się przez cały dzień po kątach, spoglądając trwożliwie i z żalem, jakbyśmy naprawdę Ją wypędzali. Chciałam jednak podejść jeszcze raz do Pani Matki i pokazać Jej cytat z pana Avrila: