od świata, że ani do nas ani od nas nie można się dostać. Wobec tego Pani Matka odłożyła jazdę całkiem, może aż do lata. Obawia się drogi i słusznie. Wszędzie lawiny, powodzie, a na przełęczach lawiny płynnej gliny, tak że nie można od nas dojechać nawet do miasta powiatowego. Jedynie droga wzdłuż rzeki aż do poczty oparta się powodzi, ale nadaje się tylko dla jazdy konnej. Postanowiliśmy zjechać dzisiaj na pocztę tratwą, bo właśnie dziś ruszają pierwsze tratwy spod szczytów. Prowadzą je nasi dobrzy znajomi Foka i Sawicki. Za godzinę mamy zejść nad rzekę, by czekać na tratwy. Ach, kiedyż ja nareszcie panią zobaczę! Chętnie pojechałabym tam. Na razie czekam na list i z całej duszy pragnę, by wieści od pani były dobre. Proszę także dowiedzieć się co do możliwości zastrzyków z krwi, ja to na serio.
List ostatni pisany w gospodzie u Ujścia Rzeki.
Zajechaliśmy cudownie, choć miejscami strasznie. Spuszczono wodę z obu tam pod szczytami, fale tak buszowały jak podczas burzy w morskiej zatoce. Po drodze jest skała zwana skałą Foki. Tam naprawdę najbezpieczniej przelecieć na skrzydłach, bo przed samą skałą jest duży spad wody, prąd porywa tratwę nagle, a woda odbijając się od skał wiruje i nie wypuszcza tratwy z wiru, tak, że tratwa leci w zawrotnym tempie prościutko na skałę. Kierował tratwą ogromny starzec, z długimi siwymi włosami. Spokojny, majestatyczny lecz tak zatroskany, że żal mi się go zrobiło od razu, bo czoła tak pokrajanego zmarszczkami jeszcze nie widziałam. Gdy go zobaczyłam na tratwie, zanim wsiedliśmy, szepnęłam mężowi: „Taki chyba był Charlemagne.“ Boże, jak ja kocham te mary! Mąż uśmiechnął się cierpliwie, szepnął: „To biedak, rodzina liczna, gruntu mało, zarobków w jego wsi nie ma, na stare lata zarabia u Foki.“ Popatrzył jeszcze czulej i dodał: „Ale oczy dziecka widzą trafnie.“ Pod skałą stary kierowca puścił tratwę zupełnie wolno jakby na stracenie, czy też na wolę fal. Miałam ochotę krzyczeć, ale mąż położył palec na ustach, a mnie trzymał za rękę. Trzymałam się. Czarna skała zbliżała się błyskawicznie, olbrzymiała i zasłaniała niebo, już sterczała nad głową. Bił od niej mroźny chłód i piekielny szum. Świat mi się kręcił w oczach. Ratunku nie widać. Nagle starzec wsparł się całym ciałem na sterze. Fale zahałasowały ogłuszająco,
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga I.djvu/489
Ta strona została skorygowana.