Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga I.djvu/491

Ta strona została skorygowana.

Mąż zwrócił mi uwagę, że dzisiaj przez cały dzień góry są przesłonięte przejrzystymi mgłami. Zza tych zasłon przeglądają i przyglądają się nam jak mary świecące. Pan Bóg tak samo.

Myślę o pani, obejmuję panią
Otylia.



II. NA TAMTEN ŚWIAT
1

Pewien, że uśmiercił Tomaszewskiego, przerażony własnym czynem i w strachu przed pościgiem, Mandat — jak przedtem i potem niejeden nieopatrzny zabójca górski — uciekał prosto przed siebie ku węgierskiej granicy. Nie gorzej niż w tańcu niósł okrągły tułów, toczył się tak sprężyście, że pogoń dziesięciu chudych nie dopędziłaby go. Wdarł się wreszcie w niewielki potok, pod osłoną nocy nadal zmykał dziarsko. Wciąż w górę, im stromiej tym prędzej — niech go szukają! Ale zaledwie znalazł się na grzbiecie i dosłuchał się szelestu strug, co spływają ku węgierskiej stronie, przeraził się ponownie. W obczyznę węgiersko-wołoską? Tam zaledwie słuch doleci o zabójstwie, powieszą od razu, na zapas i to hakiem pod żebro. Tam sąd nagły, sprawiedliwy. Zasłyszał o tym niejedno.
Ale czekaj! To minęło. Rozpowiadał przecież matczyny ojciec, dziadulo Bazio Kropiwnicki, sławny diak z Krzyworówni, że tak bywało dawniej i to więcej niż sto lat temu. A teraz inaczej, nowe czasy, pańskie sądy zmiękły, sędziowie innej mody, oświata. Na Węgrzech tak samo. Tam dla łajdaków jeszcze lepiej jakoś wychodzi, bo kto stąd ucieka tamtędy, zaraz rozpowiada, że przez politykę. To już go nie tkną, byleby siedział cicho.
— Wykręcać się na politykę? ha?
Mandat słuchem odszukał źródło, co sączy się ku Węgrom, przyjrzał się, jak gwiazdy w nim igrają, potem ponownie wdrapał się nieco wyżej, odszukał kamień graniczny. Odpoczywał przy kamieniu, dokładnie na granicy, rozważał:
— Ten dziadulo Bazio choć luby i mądry, nakazywał nam same niebylice, aby nigdy nikogo nie sądzić. „Niech Hospod