Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga I.djvu/493

Ta strona została skorygowana.

— Kilka dni wytrzymam na głodno, tak! A potem? Nic innego jak stąd od razu napadać! Tak! Od razu, bo wnet alarm pójdzie od chaty do chaty, potem od koliby do koliby. Kogóż napadać? I z kim do spółki...? Akuratnie napadać...? Chyba bronić się? Bronić się, to co innego, niechby tu dziesięciu, niechby dwudziestu nawet ruszyło przeciw mnie, po głowie każdego, głowę obok głowy rozłożę w szeregu jak barany! Tak, rozłożę! Ha — i to na nic! Barany co innego. Trzeba przycichnąć cierpliwie w skrytce, bo tylko patrzeć, a będą na połoninach stada wielkie. Ukraść tu i tam po jednym, to wcale nietrudno, jedzenia będzie dość, a nikt nie zbiednieje i ledwo spostrzegą. —
Jak komar dokuczliwy zaświdrowała mu w uszach dawna piosenka:

Oj ukrałbych try baranci, czetwertu jehnycu,
A dla mene uże budujut w Syhoti temnycu,
Wberut nohy w kajdanycy, a ruky w skrypycy...[1]

Tfu! tutaj sprawa inna, grubsza... Cóż? To samo od dawna przydarzyło się niejednemu, a koniec zawsze ten sam. Naprzód słabeusz marny albo pyskacz podepchał się pod twardy kułak i kipnął. Kiedy indziej całkiem niewinnemu niewinnie topór wyrwał się z ręki i z przypadku naskoczył na słabą kość. I z miejsca na biedaka krzyk: „zabójca“. Co miał robić? Uciekać musiał, kraść z głodu też musiał, bronić się musiał, no i zabijać. Wtedy na niego bij-zabij, ścigali go jak wilka i on położył sobie tak dziesięciu czy więcej. Musiał. Potem w rozpaczy zdziczał, ze złodziejstwa w złodziejstwo, z zabójstwa w zabójstwo i w końcu... I gdzież sprawiedliwość? Dziadulo Bazio Bożą sprawiedliwość bardzo zachwala: „Do głowy twojej, ani do niczyjej nikt nie ma prawa, ani do sądu. Bóg tylko dyszy i nami kołysze.“ Oj, mój dziadulu, a ludzkie prawo? Któreż najprzydatniejsze? Ja wiem to twardo od wczoraj: „Uciekaj od ludzi, uciekaj jak borsuk do dziury, nie stykaj się z ludźmi, bo... Podepcha ci się taki Jaś.“ Tak! Wszystko przez tego śmierdzącego capa! Oj, jak dobrze, że zrobiłem mu koniec! I cóż z tego? Mój koniec też! Gorszy bo szubieniczny. Tak

  1. Oj ukradłbym trzy baranki, czwartą owieczkę, / A już dla mnie budują w Syhocie więzienie. / Włożą na nogi kajdany, a na ręce skrzypce [rodzaj dyb].