do młodziaków, znajdzie swego. Dzieci? Niech zapomną prędko, bo i tak będą im ćwikać w oczy: „Ojciec zbój ze zbójów, szubienicznik“. Niech zapomną, to dobrze, ale nie w tym rzecz. Trzeba oddać byka za byka — dług. Inaczej nieszczęście spadnie na dzieci, a szkoda mi tych pićkalątek.
Mandat znów zadrzemał, marzył sobie w półśnie:
Nasi panowie sędziowie, teraz nie to co dawniej, zanadto miłosierni, będą mnie męczyć, kusić miłosiernie i zaciągać tak: „A może ty, Petrysku, wcale nie chciałeś go zabić? Może tylko tak na odlew durna ręka ci wyskoczyła i żal ci teraz? A może — ?“. A czort zaraz szepnie: „Słyszysz, Petrysku? Wykręcaj się, tyś przecie gazda, nie zabójca żaden, masz żonę, jaką żonę! I dzieci też, sam mówisz, szkoda ich“. A wtedy ja Petrysko odpowiem sędziom: „Nie, panowie, nie kłopoczcie się, nie żal mi wcale niczego i nikogo. Znieść nie mogłem tego capa i pysznosraki Jasia, a ręka wcale nie durna, to zrobiła co mam na sercu. Złość taką mam na niego, że jeszcze teraz bym go posiekał na trzaski.“ — „No trudno — powiedzą smutno — szubienica, takie prawo. Podawaj przynajmniej, Petrysku, do cesarza o łaskę!“ Podawać? Niech będzie. Ale cesarz pamięta, ho-ho, u niego tam z pierwowieku zakarbowane wszystko do cotu. Powie tak: „Co? Z Czornyszów? Z Mandatów? Z tych co kosztowali Ormian na Radule? Nareszcie wpadł w nasze ręce! Powiesić, powiesić co prędzej. No, ale przed powieszeniem dać mu piwa, ile zechce, to będzie moja łaska cesarska.“
Mandat otrząsnął się ze snu, zerwał się: „Idę kosztować swego piwa“.
Pogoda na Babie Lodowej była niebieska. Przedwczorajsze i wczorajsze groźne chmury opadły głęboko. Poddały się, pobielały, jako mgły świecące leżały cicho na lasach, na stokach, na jarach rzeki. Na lewo od Czarnohory, głęboko w przestrzeni, od Torojagi tańczyły czyste, srebrne widma gór. Kiwały z daleka, pocieszały jak pocieszają każdego i pięćdziesiąt lat temu i sto lat temu i za sto lat także: „Ależ nie, nie, Petrysku, i ty drugi także, i ty trzeci, i każdy kto tu przyjdzie, to wszystko nieprawda, zaczynaj na nowo! Za późno? Śmiej się z tego, nigdy nie za późno. Przypatrz się nam dobrze.“
Mandat wypoczęty i dość rześki ścisnął się mocno paskiem, aby uciszyć głodny brzuch i raźnie puścił się naprzód. Z początku gruniem, potem grząskimi jarami i płaikami. Tegoż samego dnia, to jest wieczorem w dzień po Juriu dotarł na
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga I.djvu/496
Ta strona została skorygowana.